I świeć nam, Panie, nad zapiekanką


   Właściwie to wcale nie miałam zamiaru pisać tego posta. Serio. Wydarzenia ostatnich dni przyjęły jednak obrót na tyle nieoczekiwany, że musiałam zabrać swój boski głos w tej sprawie.

  Siedziałam sobie wygodnie na okienku, a mój mózg przechodził właśnie skanowanie w poszukiwaniu tematu na najpotrzebniejsze w tej chwili objawienie, kiedy na kanapę obok mnie opadła z hukiem  druga połowa Boskiej Mafii i z zupełnie dziką miną wyjęczała, że zapadł na nią wyrok śmierci.
- Co, nie chcą ci sprzedać kawy na zeszyt?
- Gorzej. W ogóle nie sprzedają już kawy. Nie mogą. Nowa ustawa weszła. Kawa niezdrowa, nielegalna. RIP.
    I to był koniec, bo żadne słowa nie były w stanie wyrazić grozy, którą wówczas powiało.
   Jeśli czekaliście na fajerwerki, trąby jerychońskie, kozackich jeźdźców Apokalipsy, złowrogi soundtrack i rzucanie koktajlami Mołotowa, to muszę was rozczarować, wyznawcy. Prawdziwy koniec świata zaczyna się od braku kawy. Lecz, jak to z końcami świata zazwyczaj bywa, główny problem leży w tym, że nikt tak naprawdę do... końca nie wierzy, że nadejdą - dlatego też wiadomość o Apokalipsie uderzyła w nas niczym swego czasu Chris Brown w twarz Rihanny.


Jakieś grube te dzieci


  Czasem kiedy oglądam magiczne płaskie pudło, odnoszę dziwne wrażenie, że w głowach polityków, którzy stoją za tymi najnowszymi bioreformami i ekożarciem w sklepikach szkolnych, tak naprawdę błądzą zasłyszane od dwóch Grażyn narzekających wymieniających poglądy pod sklepem. Kiedyś tego nie było. Dawniej każdy jadł, co matka dała i wszyscy dobrze wyglądali! Ja to swoim dzieciom dawałam ziemniaki i schabowego, a jadły, aż im się uszy trzęsły! I patrzy pani, na jakich ludzi wyrosły. A nie to co teraz, te, no, konserwanty. Eeee tam, konserwanty. Teraz to już wszystko sztuczne jest! Ale pani, jak ja wnuczkowi chcę pierogów i rosołu nagotować, to moja synowa mi zabrania, mówi, że dzieciak dietę ma. Dietę! Na dietę to ona powinna przejść, a nie dziecko katuje! Gruba krowa, gdzie mój syn miał oczy...
     Ale wiecie co? Abstrahując od kwestii, gdzie miał oczy syn Grażyny - to naprawdę nie tak, że dawniej nie było nadwagi i otyłości. Były, tylko nie tak powszechne, jak teraz.
      Faktycznie, jakieś grube te dzieci. Dorośli jednak też jacyś tacy grubi. I staruszkowie też czasem grubi, o ile otyłość ich nie wykończy przed przejściem na emeryturę. Przykra prawda jest taka, że jeśli każde stulecie miało swoją epidemię, to nadprogramowe kilogramy już wygrały w kategorii choroba XXI wieku (chociaż jeśli się tak zastanowić, to wolałabym trafić na otyłość niż dżumę albo hiszpankę, ale ja nie jestem przecież supermodelką i trzy gramy więcej na wadze nie stanowią dla mnie powodu do samobójstwa). Jak przy każdej chorobie dotykającej olbrzymi odsetek ludności, władze postanowiły w końcu posłuchać wrzeszczącej od jakiegoś czasu o niebezpieczeństwie zgrai lekarzy i wprowadzić zmiany, coby udaremnić rozprzestrzenianie się zarazie. I chwała im za to. Na plus dla naszych Lutrów jest też to, że postanowili zacząć od podstaw i wpoić zasady zdrowego stylu życia obywatelom w wieku przedprodukcyjnym, bo w końcu czym skorupka za młodu nasiąknie...
       Szkoda tylko, że co się dało, to spieprzyli.



Wynajmę Chodakowską


   Na pierwszy ogień poszły zajęcia z wychowania fizycznego. Należało bezzwłocznie rozwiązać problem lewych zwolnień pisanych na kolanie przez koleżankę w szatni, a przede wszystkim ograniczyć liczbę całorocznych zwolnień z wuefu, wypisywanych hurtowo przez znajomego lekarza cioci Krysi, bo dzieciak notorycznie kicha nie w tę stronę, co trzeba. Pomysł dobry, gorzej z wykonaniem. Roztropni ministrowie, których ostatni kontakt ze szkołą miał miejsce w większości przypadków w (ich) maturalnej klasie, postanowili zlikwidować problem raz a dobrze - jak kończyć, to z przytupem! No i przytupali na bogato, proponując całkowitą rezygnację z całorocznych zwolnień. W zamian za to lekarzowi pozwolono bawić się w trenera, układającego zakres ćwiczeń, które każda kaleka każdy posiadający dotąd zwolnienie uczeń może bezpiecznie wykonywać, a których lepiej nie, bo grozi to bólem/urazem/przerwaniem rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym kręgosłupa. Moim hitem jest jednak sformułowanie znalezione na jednym z forów, zgodnie z którym "zajęcia będą prowadzone tak, żeby nawet uczeń ze złamaną nogą mógł wykonywać ćwiczenia wymagające pracy mięśni np. rąk". Super, już to widzę. 
 Proceder wypisywania całorocznych zwolnień z powodu byle głupoty na pewno należało ukrócić, bo bez wątpienia ograniczał aktywność fizyczną małych symulantów. Pytanie tylko, czy taka reforma rozwiąże problem niskiej frekwencji na zajęciach wf. Dlaczego uczniowie tak niechętnie ćwiczą w szkole, jeśli potem z uśmiechniętą michą gnają na wybrany przez siebie trening? Dlaczego te wszystkie wiotkie nastolatki ledwo wyrabiają 51% frekwencji na wf, nie mówiąc już o jakimkolwiek wysiłku fizycznym, jeśli potem w domu ćwiczą jak nienormalne, dopingowane gromkim "Dasz radę!" Chodakowskiej? Nagle okazuje się, że mogą, jeśli nikt nad nimi nie stoi i nie ryczy: "co ty wyprawiasz?! Nie umiesz trafić do bramki?!", ani nie wstawia malowniczej dwói do dziennika, bo choć dają z siebie wszystko, nie mieszczą się w tabelce. Może problem nie leży w dzieciakach, ale w tym, że lekcje wuefu bywają tak cholernie nudne, że obserwowanie rosnącej trawy to przy nich szalenie zajmująca sprawa?
   Kwestia prowadzenia wf to otchłań bezdenna, w której często jedynym zbawieniem i potępieniem zarazem może okazać się nauczyciel. Dobry wuefista, który ma pomysł na zajęcia i jest w stanie dobrać program do poziomu i zainteresowań swoich podopiecznych, potrafi tak zaszczepić w człowieku potrzebę aktywności fizycznej, że uczeń dąży się do niej nawet wiele lat po zakończeniu procesu edukacji. Niestety, nie zawsze się tacy nauczyciele trafiają. Wielu profesorów piłkologii stosowanej ogranicza się do sprawdzenia obecności i podarowania młodym dodatkowego okienka, a jeszcze więcej upierdziela się na jedną dyscyplinę i piłuje ją do obrzydzenia. I tak jak ukochana potrawa, jeśli jeść ją codziennie, w końcu zaczyna smakować jak karton, tak na trzeci rok przymusowego grania w siatkówkę cztery razy w tygodniu zaczyna się rzygać jak kot na sam widok kolorowej piłki.
   O ile łatwiej jednak jest wycofać wszystkie zwolnienia, niż zadbać o to, by uczniowie przychodzili na zajęcia chętnie i wykształcali w sobie zamiłowanie do biegania, gier zespołowych i gimnastyki, prawda? O ile prościej jest wstawić trzy za wyplucie sobie płuc podczas biegu, zamiast uczynić wf przedmiotem "na zaliczenie"?


Zapiekanka weg


 
 Równie (nie)ciekawie przedstawia się głośna od 1. września kwestia zmiany asortymentu sklepików szkolnych. Ktoś w ministerstwie wpadł na pomysł, żeby wywalić z nich śmieciowe żarcie, słodycze, zapiekanki, lepiki w puszkach i cały chłam robiony z przemielonych skarpet z dodatkiem polepszaczy i glutaminianu sodu. Co prawda jakieś tam ograniczenia odnoście sprzedaży niezdrowych produktów były już od dłuższego czasu, ale teraz postanowiono polecieć na całość i wywalić wszystko, na co szurnięty na punkcie swego zawodu dietetyk mógłby spojrzeć nieprzychylnym wzrokiem. Tak oto, wychodząc z epoki batoników zawierających 150% cukru, słodkich bułek, chipsów i napojów gazowanych, wkroczyliśmy w erę ekokanapek z ekochleba orkiszowego z dodatkiem świeżych ekowarzyw, ekomarchewek pokrojonych w ekosłupki i ekokarmy dla królika. Królik oczywiście też eko, niepryskany i nietestowany na kremach. Szkoda tylko, że razem z naprawdę śmieciowym jedzeniem poleciały jogurty (za dużo cukru i sproszkowanych robaczków), niektóre kanapki (bo z białego chleba, wołajcie egzorcystę!) i potrzebna zapracowanym licealistom kawa (kofeina, syf, kiła i mogiła).
"A ma pani batoniki spod lady?"
   Pomijając już fakt, że to popadanie ze skrajności w skrajność, to zastanawiam się, jak wywalenie słodyczy ze szkolnych sklepików ma wpłynąć na sposób odżywiania się przeciętnego licealisty. Gdyby te przepisy zostały wprowadzone tylko w podstawówkach, to uzasadnienie, że dzięki temu wpaja się młodym właściwe wzorce żywieniowe, miałoby jakiś sens. Niedocierająca do umysłów naszych reformatorów prawda jest jednak taka, że w liceach (a często i w gimnazjach) człowiek ma już jakieś pojęcie na temat świadomego odżywiania. Mało tego, duża część z nas (szczególnie niesione falą fit-życia dziewczyny, co tu ukrywać) przynosi sobie z domu lunchboxy z przygotowanym wcześniej żarciem, które można ogólnie sklasyfikować jako dietetyczne/zdrowe/zbilansowane. Jeśli jednak taki licealista nie przyniesie sobie ryżu z warzywami, to nic nie stoi na przeszkodzie, by - kiedy najdzie go ochota na niezdrowe amciu, a w szkole znajdzie tylko biochlebek - na długiej przerwie skoczył po kebsa albo zapiekankę poza szkolne mury. To samo dotyczy gimnazjalistów.
    Co zaś z dzieciakami w wieku wczesnoszkolnym? Wszyscy dobrze wiemy, że jeśli drugoklasista ma do wyboru marchewkę albo batonik, to raczej sięgnie po to drugie, dlatego też ograniczenia co do sprzedaży w szkołach niezdrowych artykułów żywnościowych mają jakiś sens. Smutna rzeczywistość niestety jest taka, że nawyki - także żywieniowe - wynosi się z domu, i jeśli rodzice będą sami pakowali dzieciakowi do plecaka chipsy i czekoladę, to podmiana batona na kawał pietruchy za szkolną ladą nie przyniesie większych efektów. Ten pomysł, o ile ktoś nie dorobi mu rąk i nóg, będzie takim samym niewypałem jak onegdaj mleko w szkołach - wszyscy takie dostawaliśmy, a potem rodzice mieli je co najwyżej do kawy, bo nikt tego nie chciał pić. Ale za to jak fajnie wybuchało, jak ktoś skoczył na kartonik!
    


Dwubiegunówka na polskich tablicach


   Dobre w tym wszystkim jest to, że dostrzeżono konieczność zmian i prowadzono je; dlaczego więc społeczeństwo krzyczy i protestuje jak pielęgniarki pod co drugim szpitalem? Zaprawdę powiadam wam, wyznawcy, że problem nie leży w tym, że nie jesteśmy gotowi na te zmiany. Jesteśmy gotowi.  Naprawdę. Czasami jednak po prostu chcemy czegoś za bardzo, a że nie od dziś wiadomo, iż lepsze jest wrogiem dobrego, zamiast małymi kroczkami wyjść na prostą, zrywamy się jak niegdyś szlachta na pospolite ruszenie, machamy szabelkami i robimy sobie kuku. Wszystko dlatego, że chcemy zmiany na lepsze tak mocno, że wyłączamy racjonalne myślenie i gnamy z reformami, popadamy ze skrajności w skrajność, niesieni wzniosłą ideą.
    Efekt? Dzieci dalej są grube, a wasze boginie zostały pozbawione kawy. Świetnie, róbcie tak dalej. Całe szczęście, że dwieście metrów dalej mamy Orlen z hot-dogami, chipsami, piwem i wywarem z ziaren kawowca.
    I lunchboxy w boskich torbach.



3 komentarze :

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sposób na nie do końca legalne robienie sobie kawy w szkole oczywiście mam, bo inaczej chyba musiałabym zarzucić naukę w tym przybytku (choć nie powiem, że mój rodzic nie usiłował walczyć z tym moim żłopaniem pięciu kaw dziennie. Był skuteczny o tyle, że ograniczyłam tę ilość do trzech).

    Masz rację, zakrzywienie bananów czy inne tego typu kwestie jako coś uregulowanego prawnie jest absurdem. Być może, że takie poważne podejście do powyższych spraw wynika z chęci pedantycznego wręcz uporządkowania wszystkich niejasnych sfer prawnych i tym samym - niestety - wejścia z butami w życie obywateli, bo może ja wolę proste banany, a ktoś skręcone spiralnie (na pewno nie zostały dopuszczone w ustawie, bo nie widziałam takiego w sklepie). Skutek jednak jest taki, że z bałaganu robi się większy, powierzchownie uporządkowany burdel na kółkach. Odnoszę czasem wrażenie, że to takie upychanie kolejnych ustaw, dyrektyw, rozporządzeń i papierów w każdej postaci, byle tylko udowodnić (sobie? innym?), że coś się robi, oczywiście coś szalenie ważnego. Przy okazji jest wymówka, żeby nie zajmować się tymi trudniejszymi, ale faktycznie istotnymi rzeczami, które mogłyby coś zmienić/poprawić. Ale może coś jest w tym powiedzeniu, że jak ktoś nie ma co robić, to lepiej żeby siedział na drzewie i banany prostował...

    A kawy dalej w sklepie nie ma, choć Snickersa spod lady dostaniesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Boska Mafia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka