Dlaczego nienawidzę współczesnych bajek

Twisted Princess: Cinderella W by OmriKoresh    Coś poszło nie tak. Po prostu do tego popołudnia nie wiedziałam, co.

   Siedzimy z Igness rozwalone na kanapie pomiędzy niedojedzoną pizzą a osobliwą konstrukcją z talerzy, szklanek i kota. Wokół walają się malowniczo niedopite butelki absyntu.
Gapimy się w plazmę; Igness dorwała się do Władzy i wciska na niej kolejne guziki. 
- Nienawidzę współczesnych bajek - stwierdza.
- No - potwierdzam apatycznie. - Za naszych czasów były lepsze, a teraz...
     Milknę, bo dociera do mnie przerażający fakt, że nasza faza na bajki skończyła się zaledwie jakieś pięć-sześć lat temu.
- Nędza - podsumowuje Igness, po czym przełącza na coś bardziej ambitnego, czyli nowy odcinek Wczorajszych
     I zapomina o sprawie, z politowaniem obserwując rzygającą po drugim piwie panienkę w pasku materiału udającym spódnicę. Opary absyntu unoszą się nad podłogą i, dotarłszy do najbardziej pofałdowanych sfer mojej jaźni, sprawiają, że fakty wskakują na swoje miejsca jak brakujące puzzle.
    Wszystko, co jest na świecie nie tak, to nie jest wina Tuska.

To wina bajek


  A konkretnie wszelkich wieloodcinkowych filmów animowanych, którymi raczą nas współcześni producenci. Nie, nie mam hejtu na Krasickiego. W ogóle nie mam nic do bajek z czysto słownikowej, pewuenowskiej definicji, co zapewne każdy szanujący się purysta językowy tudzież samozwańczy filolog chciał mi już wytknąć. Będę się jednak roboczo posługiwać terminem bajka na określenie wszelkich kreskówek i tym podobnych tworów, które kanały typu Disney XD czy Nickelodeon wypluwają ostatnio ze swoich trzewi. Bo mogę.
   Zaczęło się od tego, że wszyscy zaczęli narzekać na nowe bajki - że płytkie, że głupie, że bezsensowne, że bez przesłania. Byłoby jednak zbyt prosto, gdyby winą za całe zło tego świata obarczyć kilka nowych kreskówek. Problem jest o wiele bardziej złożony, bo jego sedno tkwi w samej istocie wszelkich baśni.
   To są niebezpieczne rzeczy. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że (jak mówi stare przysłowie) czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość wali na kilometr. Wdrukowane dziecku poprzez oglądanie bajek wzorce i komunikaty wszczepiają się w mózg gorzej niż guma do żucia w kręcone włosy, a potem robią zamieszanie w naszym życiu. Powiecie, że przekaz podprogowy stosuje się nie tylko w bajkach, ale i reklamach? Spoko. Stwierdzicie, że filmy dla dorosłych też fałszują rzeczywistość? Okej. Tylko że bajki celują w dziecięcy, a więc najbardziej chłonny, świeży, skupiony na uczeniu się świata umysł. Właśnie przez to bywają niebezpieczne.
    To stwierdzenie wydało ci się absurdalne, Stefan? To spytaj wszystkich zatwardziałych singielek, czy są samotne z wyboru, czy może wciąż czekają na swojego konia księcia na białym koniu. Albo lepiej, zapytaj wszystkich mężatek, w którym momencie zauważyły, że ich książę stracił włosy i wytrenował sobie mięsień piwny, a potem zintegrował się z kanapą i telewizorem, a rączy rumak okazał się upartym, wyleniałym osłem lub zwykłą kupą złomu. W dowolnej interpretacji.


(R)ewolucja


   Jeśli to czytasz, wyznawco, to wnioskuję, że wychowałeś się na tzw. "starych bajkach", czyli tych produkcjach o rażąco kredkopochodnej grafice i zardzewiałej animacji rodem z pierwszych filmów Disneya (a jeśli się na nich nie wychowałeś, to przynajmniej nie przyjmujesz faktu ich pamiętania za relikt schyłkowego mezozoiku). Zapewne oglądałeś Pszczółkę Maję i Smerfy, a Bożena w tym czasie piała z zachwytu na widok Królewny Śnieżki. Nieco inne bajki oglądały już wasze dzieci/młodsze rodzeństwo/chomiki. OK, świat się zmienia. Śnieżka czy Aurora musiały być słodkie i niewinne,  Mulan, Megara tudzież Bella były odważniejsze i potrafiły już zawalczyć o swoje, a Tiana, Elsa czy inna Roszpunka to kobiety naszych czasów, pewne siebie i niezależne. Choć osiemdziesiąt lat temu było to nie do pomyślenia, mamy czarną księżniczkę Disneya i pierwsze królewny robione komputerowo. Bajki muszą ewoluować.  Dziwnym trafem jednak wiele z nich zmierza w jakimś dziwnym kierunku: o ile kiedyś z ciekawością patrzyło się na nowe produkcje dla dzieci, o tyle teraz właściwie nie chcę wiedzieć, co będą oglądać następne pokolenia.
     Podobnie rzecz ma się z kreskówkami. Oczywiście nie powinno się generalizować całej sprawy, bo  wciąż w telewizji można znaleźć naprawdę wartościowe tytuły bardzo fajnych seriali rysunkowych dla dzieciaków i mądry rodzic te właśnie wybierze. Zadaniem bogini jest jednak ostrzegawcze pokiwanie palcem na to, co jej się nie podoba, a nie podoba się prymitywność tej mniej wartościowej części wyżej wspomnianych filmów. Oglądając współczesne kreskówki - a przynajmniej znakomitą większość produkcji mających nie więcej niż dwa/trzy lata - nie sposób nie zadławić się falą idiotyzmu. Odnoszę wrażenie, że na topie jest jak najbardziej prymitywny humor, żarty z wydzielin ciała i ogólnie wszystkich niezbyt przyjemnych w odbiorze rzeczy, które w dorosłym życiu wywołują raczej obrzydzenie niż uśmiech. Cóż, nihil novi, powiecie. Tzw. stary, dobry Cartoon Network też oferował kreskówki z elementami niezbyt malowniczych wysięków z nosa i radośnie emitowanych gazów, ale to były tylko wstawki w stosunku do zabawnej merytorycznie reszty. Dzisiaj, niestety, często są one podstawą rysunkowego humoru. Wspaniale! Uczmy dzieci, że takie rzeczy są arcyzabawne, podobnie jak pieprznięcie kogoś siekierą po łbie (na pewno nie zrobi się tym krzywdy, prawda, troglodyci?) czy inne równie nieinwazyjne zabiegi będące cudownym narzędziem rozwiązywania konfliktów. Ani się spostrzeżecie, a będziecie mieć w domu małego, agresywnego idiotę. Tylko proszę: zanim udacie się po orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej, wyłaczcie to pudło.
    Pytanie tylko, czy to wy idiociejecie przez kreskówki, czy kreskówki przez was, ludzie?
    Ja ich przecież nie rysuję.


Jestem przygłupi, ale popularny


   Najszybciej po tej równi pochyłej produkcji dla młodocianych przestępców obywateli toczą się jednak tzw. seriale młodzieżowe. Kiedyś były może trzy na krzyż, jeżeli policzymy Hannah Montanę, Nie ma to jak hotel i dokooptujemy to tego H20 - Wystarczy kropla. Dzisiaj się ich namnożyło. O ile w kreskówkach uderza prymitywność, o tyle w serialach młodzieżowych pewna naiwność i niedojrzałość jednej połowy bohaterów oraz cwaniactwo drugiej. No i oczywiście ogromne parcie na bycie fajnym. Inteligencja i wartości moralne trochę jakby giną przy ekspansywnym dążeniu do popularności, która to zdaje się w tych serialach być w zasięgu ręki małoletniego widza - wystarczy tylko posłodzić odpowiednim osobom i kopnąć w tyłek prawdziwego, choć nieco obciachowego przyjaciela. Jeśli popularność się znudzi, wystarczy przeprosić ofiarę i wszystko jest cacy. Potwierdzone info.
   Nie można oczywiście zapomnieć o najważniejszej funkcji tych produkcji, czyli uczeniu młodych ludzi młodzieżowego podejścia do świata i języka, którego należy używać w kontaktach z rówieśnikami. Sarkazmu i wspomnianego wyżej cwaniactwa w wypowiedziach bohaterów jest tyle, że nie sposób, by oglądający nie wysycił nimi także własnego stylu formułowania wypowiedzi ustnych. Choć bez wyzwisk, można swój język uczynić wyzywającym! Pamiętajcie: najlepszym sposobem na każdy problem jest jego olanie, a na każdy konflikt - pyskówka! Tylko ostrożnie ze stosowaniem takich pyskówek w stosunku do rodziców, bo może się okazać, że oni nie są jak z serialu i po fakcie nie przyjmą waszego płaczliwego "ja tylko żartowałem, mamo, oddaj mi ten komputer!".
   A do was, drodzy dorośli, mam prośbę - jeśli spotkacie na ulicy dziesięciolatka, który na zwrócenie przez was uwagi, że papierki po lodach/puste pudełka po papierosach powinno się wrzucać do śmietnika, a nie na chodnik, uraczy was raźnym "spieprzaj, stary pedofilu" albo innym "zajmij się sobą, gruba babo", to nie zwalajcie winy na rodziców i bezstresowe wychowanie.
   To wina seriali młodzieżowych.


50 twarzy braci Grimm



  Poruszeni objawioną wam prawdą o szatańskich dziełach miotających się po szklanych ekranach zaproponujecie, żeby powrócić do baśni Andersena i braci Grimm? Zastanówcie się trzy razy, zanim to zrobicie.
  Choć nie jest prawdą krążąca jakiś czas temu w internetach opinia, jakoby Andersen tworzył baśnie, by straszyć nimi małe dzieci, istotnie część z jego utworów czytana kilkulatkom na dobranoc może skutecznie przekreślić szanse na sen. Poświadczą to z pewnością ci, którzy wyszli poza ramy podstawowego zestawu baśni (Mała Syrenka, Królowa Śniegu, Ołowiany Żołnierzyk) serwowanych w dzieciństwie na dobranoc, zresztą w mocno podkoloryzowanej i uładzonej wersji. Przeczytajcie sobie na przykład Towarzysza Podróży, a zrozumiecie, o czym mówię. 
    Wielbicielom twórczości braci Grimm pragnę natomiast przypomnieć, że pierwotne wersje ich baśni, które później zainspirowały Disneya do stworzenia wiecznie upalonych radosnych i śpiewających księżniczek w pastelowych kieckach, były daleko bardziej mroczne niż te, które znają wasze dzieci, a często i wy, drodzy dorośli. Wiedzieliście na przykład, że książę postanowił obudzić Śpiącą Królewnę akcją zdecydowanie mniej niewinną niż pocałunek, a gdy jedynym rezultatem okazała się pozamałżeńska ciąża wciąż śpiącej dziewczyny, zwiał do swojej czekającej na niego w zamku prawowitej żony? Byliście świadomi, że Czerwonego Kapturka nikt nie ratuje i dziecko ginie - rozebrane, bo ciuszki "nie będą już mu potrzebne" - w paszczy wilka? A może jeszcze nie wiecie, że oryginalna Bestia pożerała swoje nowo poślubione żony, zamiast jak u Disneya uczyć się od Belli czytać Romea i Julię? Krew lała się strumieniami przez opowieści o kazirodztwie, przemocy, gwałtach i morderstwach. No patrzcie, a już mieliście czytać te niewinne stare baśni waszym dziatkom do poduszki!
  Jeśli następnym razem usłyszycie w telewizji o kolejnym degeneracie, który zabił własną matkę kiełbasą krakowską, to pamiętajcie, że zabójcom też ktoś czytał bajki na dobranoc.
    I to one są wszystkiemu winne.

  

Każda bajka musi mieć morał!


     Jaki z tego płynie morał? Bajki, baśnie i seriale leżą u podstaw całego zła na świecie. Jeśli chcecie uczyć swoje pociechy życia, lepiej od razu puśćcie im Piłę V. Będzie mniej drastycznie i mniej szkodliwie dla ich gąbczastych umysłów.
   Masz mieszane uczucia, wyznawco? Boisz się włączyć dziecku telewizor, żeby nie wyrósł z niego młody kryminalista albo zbereźnik? A co to za różnica, które seriale ogląda, skoro razem z tobą i małżonką Bożeną wlepia wzrok w nieliczne, bo nieliczne, ale rozbierane sceny już w produkcjach ze znaczkiem powyżej 12 lat? Co z tego, że ograniczysz córce Monster High z hasłem "to diabły i czyste zło" na ustach, jeśli wasz trzylatek ogląda z wami filmy wojenne i o te wszystkie strzelanki typu zabili go i uciekł, gdzie ostrzelany przez szwadron kawalerii bohater magicznie podnosi się z ziemi z zadrapaniem na policzku i radośnie biegnie dalej? A może trzeba całkiem wyrzucić telewizor i wezwać egzorcystę, żeby poświęcił mieszkanie?
    Jeśli chcecie być mądrymi rodzicami, nigdy nie popadajcie ze skrajności w skrajność. Zadajcie sobie pytanie, czy to, co wasze dzieciaki z taką lubością oglądają, na pewno jest dla dzieci, a nie jest zawoalowaną opowiastką dla dorosłych, którą wasze pociechy traktują jak zakazany owoc.  I wiecie co? Puszczajcie dzieciom wszystkie programy, które są w jakiś sposób wartościowe. Także te nowe, ale mądre bajki, bo przecież pełno takich w telewizji. Tylko najpierw to wy musicie je obejrzeć i zdecydować, czy są odpowiednie dla waszych dzieciaków.
    Każdy kij ma dwa końce i to właśnie wy, dorośli, powinniście wybrać z masy badziewia i bajdurzenia to, co jest ważne i przede wszystkim prawdziwe. Dotyczy to także tego tekstu. Przeczytajcie go więc jeszcze raz, zapamiętajcie morał, a resztę włóżcie... właśnie między bajki.


      Z boskim błogosławieństwem na ostatni tydzień wakacji - ave!

14 komentarzy :

  1. Salvete!

    (Eh,) Bożynki, Bożynki... Z jednej strony wpis dobry (może nawet bardzo dobry - zależnie od poziomu samoświadomości, ale o tym dalej), gdyż dzisiejsze (borze, jak to brzmi... "za moich czasów...!", S.K.S. ...) "bajki" rzeczywiście prezentują poziom żenujący w porównaniu chociażby do tych sprzed kilku/nastu lat (Świat według Ludwiczka! Istna kopalnia wzorców, morałów i złotych tekstów), jednak z drugiej strony nie można nie polemizować. (W tym miejscu zaznaczę, że już od publikacji świetnego wpisu o "Wypadkowej" miałem tutaj coś nabazgrać, żeby Was zachęcić/dać kopa motywacyjnego do dalszej twórczości radosnej, bo objawiania zaiste są wspaniałe, tylko że jakoś brakło do tego weny... Może rozwiązaniem byłoby pomyśleć i wyciągnąć ostatnie pół butelki absyntu z szafki, zamiast walić radlery, no ale taki już urok wakacji - niech rozum pośpi a demony poharcują.)
    Wracając do polemiki... Wygląda niestety na to, że fragment o Grimmich został przekłamany. Nie wiem, z jakich demotywatorów wzięte są te "pierwotne treści baśni braci Grimm", ale z książki "Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży (bez cenzury!)", stanowiącej opracowanie tematu nic takiego nie wynika (żeby nie było, po tym wpisie powyższym zaraz pogrzebałem w temacie "pierwotnych wersji" i poleciałem dzisiaj do pierwszego większego zadupia zaopatrzyć się w w/w tytuł, a tu się okazuje, że się nie pokrywa z treścią wpisu, i happy endy jednak są) - przy czym, jedną kwestią jest zaznaczyć, że Wilhelm i Jacob Grimm tych baśni nie napisali, a spisali baśnie ludowe, sami je przy tym redagując/uładzając; drugą zaś kwestią, że specyfiką baśni jest to, że nie mają one "jedynej, prawdziwej i słusznej wersji", a ich ostateczna treść i forma zależały od bajarza je opowiadającego (warto tu wtrącić, że podobnoż "pierdolić" w dawnej polszczyźnie było m.in. synonimem do "bajać", czyli bajki opowiadać), i tak wersji tej samej, lub też zbliżonych do siebie ogólną treścią bajek było bez liku. Być może w którejś z nich faktycznie królewicz z królewną niecne rzeczy wyczyniał, natomiast pożarcie Czerwonego Kapturka bez happy-endu jest zasługą Perrault, nie zaś Braci Grimm, u których baśń kończy się szczęśliwym deus ex machina - czy też leśnik ex lucum. Do tego, jeżeli się nie mylę, "Piękna i Bestia" akurat nie była spisana przez braci Grimm.
    Dalszą kwestią są kwestie wychowawcze... Pomijając już fakt odwiecznego konfliktu pokoleń p.t. "za moich czasów...", zalew żenującego chłamu jest porażający i zapowiada masową produkcję bezkrytycznych tępaków, - i tu właśnie rola nas - starszych, doświadczonych i po prostu lepszych rzecz jasna (piękniejszych, mądrzejszych, z lepszą wyobraźnią et cetera et cetera) przedstawiać młodym to co wartościowe (tylko powiedzcie mi Bożynki jedno... dlaczego się do swoich czytelników zwracacie per "wy, dorośli"? Z jednej strony brzmi to słabo (nie dość, że część się czuje staro, to druga część może być urażona tym, że zdolności intelektualne do rozpoznania objawień łączy się koniecznie z dorosłością), z drugiej strony każe zapytać, czy to właściwy target - dorosły zawsze może zripostować krótko "A co ty mie będziesz pouczać, dziecko? W dupie byłeś/aś, gówno widziałeś".), z drugiej jednak strony ma swoje uroki o plusy czerpanie za młodu z różnych zatrutych owoców - koniec końców, nie można wyjść w życie z naiwnym przekonaniem, że dobro zawsze zwycięża itd., bo można przeżyć niezły szok, a największa prawda, jaka się objawi to taka, że "jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę" i na odwrót.
    A wyszukiwanie tylko tych "pozytywnych rzeczy" to już prosta droga do portalu kulturadobra.pl (polecam lekturę, takiej komedii by Dante nie wymyślił, chociaż i tak już pozmieniali mnóstwo rzeczy, "łagodząc" wizerunek).

    (... cdn., wyszedłem poza limit grafomanii)

    OdpowiedzUsuń
  2. (cd. powyższego)
    ALE - wracając do wspomnianego poziomu samoświadomości, mogącego podnieść wartość tekstu - bardzo podoba mi się samo zakończenie wpisu, ostatni akapit, trzy zdania. Nasuwa na myśl, że podstawy wyżej wytoczonej polemiki (jak "pierwotne wersje") były z premedytacją wplecionymi w treść "bajkami", i jeżeli pewien fałsz został świadomie w tekst wpleciony - chylę czoła, wpis rzeczywiście przejawia boski geniusz w samym swym zamyśle.

    Suplement komentarza:
    1) Ad pozdrowienie końcowe - na szczęście niektórzy z czytelników (per "my dorośli"!) mogą cieszyć się jeszcze boskim jednym miesiącem wakacji - a inni nie mają ich wcale. ^^

    2) Ad absynt - te, a czy Wy boginie kochane nie za młode aby jesteście na absynty? Faktem jest, absynt dobra rzecz (o ile jest on prawdziwym, i tańczy w nim wróżka i.y.k.w.I.m.), znacznie lepsza od wódki, ale tylko na czysto, moim zdaniem wszelkie rytuały tylko psują ten trunek. No i taki szpanerski - pomijając, że 90% ludzi, nie wie, co to jest, a do tego można zostać zgaszonym/przyćmionym jak ktoś wyciągnie Pravdę, albo 7* Metaxę na przykład - dlatego sam też taką mam!). Inną kwestią jest, że prawdziwym napojem bogów nie jest przecież absynt - to tylko mizerny uzurpator, który upaść musi i chylić czoła przed prawdziwie boskim w swej boskości trunkiem - (anielskie fanfary) Miodem Pitnym, szczególnie zaś Półtorakiem, a nadto każdym od Mistrza Jarosa.
    Z lodem w gorący dzień, i podgrzany, gdy zima sroży!

    Ostatnią kwestią jest, czy Wy Boginie cudowne, rozważałyście może, że każdemu bóstwu niezbędny jest porządny antagonista (albo przynajmniej jakieś pożeranie dzieci), odwieczne zło, niszczyciel światów, nauczyciel matematyki, odrębny głos żeby trochę nakręcić konkurencję i koniunkturę?
    Albo chociaż zróbcie coś prawdziwie złego, manifestując swoją nieodgadnioną, boską ambiwalencję! Na przykład... objawcie coś o polityce! ^^


    ~R.S.
    (Q.e.I.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie za młode. Choć oczywiście nie znaczy to, że piękne i młode już nie jesteśmy.

      Bardzo słusznie zauważyłeś, że w tekst wkradły się (chociaż trafniejszym określeniem byłoby na pewno "zostały wplecione") pewne przekłamania i cieszę się, że skłoniły Cię one do wbicia intelektualnej łopaty w stos publikacji na temat chociażby braci Grimm właśnie, a wszystko celem dokopania się do tego, jak z tym Czerwonym Kapturem było naprawdę. Owszem, bracia Grimm tych baśni nie wymyślili, wykonali jednak ogromną pracę przy spisywaniu baśni od gawędziarzy z mniejszych i większych miejscowości, przez co od lat nieodmiennie są kojarzeni z takim rodzajem literatury (czego wyraz możemy spotkać choćby w sformułowaniu "baśnie braci Grimm", a nie "baśnie zasłyszane i spisane przy jednoczesnym zredagowaniu i zatuszowaniu niewygodnych fragmentów przez zacnych braci Jacoba i Wilhelma". Trzeba oczywiście zdawać sobie sprawę z tego, że to pewnego rodzaju skrót myślowy, ale nie zmienia to faktu, że w takiej właśnie formie funkcjonuje w świadomości społeczeństwa). Chociaż, gdyby się głębiej zastanowić, skoro bracia zredagowali te ludowe opowieści, być może w stwierdzeniu, że ich "pierwotne wersje były daleko bardziej mroczne", kryje się jakieś ziarno prawdy. To jednak zostawiam w sferze domysłów :)

      Pytasz, dlaczego zwracam się do czytelników per "wy, dorośli" (biorę to na siebie, bo zdaję sobie sprawę, że Igness w życiu nie użyłaby takiego zwrotu w swoim tekście. Wystarczy porównać nasz styl pisania, zajrzyj choćby do początkowej części wpisu "Dlaczego nie czytasz książek?"). Tutaj najwłaściwszą odpowiedzią byłoby chyba zapytanie, co właściwie rozumiemy pod hasłem "dorosły"? Czy dorosłym określimy osobę pełnoletnią, a więc każdego osiemnastolatka, jakkolwiek durny i nieodpowiedzialny by nie był, czy może osobę doświadczoną i dojrzałą emocjonalnie, co nie jest związane z konkretną liczbą przeżytych wiosen i dotyczyć może zarówno pięćdziesięcio- jak i szesnastolatka? Myślę, że w tym przypadku właściwym kryterium jest właśnie dojrzałość emocjonalna i umiejętność odróżnienia rzeczy wartościowych od tych bezwartościowych, ergo używając słów "wy, dorośli" zwracam się w takim samym stopniu do statecznego emeryta, pracującej matki obchodzącej swoje kolejne osiemnaste urodziny (kobiet się o wiek nie pyta!) i do piętnastolatka, który bajek już nie ogląda, potrafi wziąć odpowiedzialność za siebie i innych, a czasami prowadzi dom, bo jego rodzice nie są w stanie, kolokwialnie mówiąc, ogarnąć rzeczywistości. I taki nastolatek dzieckiem też się już nie czuje, choć prawnie dorosły jeszcze nie jest. Jeśli wyznacznikiem dorosłości jest dla kogoś tylko i wyłącznie wiek, to niech się po lekturze tego tekstu czuje urażony, ma do tego prawo. Nie widzę problemu, a tym superurażonym mogę ewentualnie zaproponować dodatkowy karnet na siłownię w boskomafijnym Piekle. Jednak moim boskim, zadufanym w sobie - i we mnie - zdaniem w tym akurat wpisie założenie, że objawiam coś czytelnikom dorosłym, mającym jakiś kontakt z karmionymi kreskówkami dzieciakami (którym powinni zapewnić jak najlepsze warunki rozwoju poprzez chociażby eliminację bajkowego chłamu) jest jak najbardziej na miejscu.

      To be continued, okienko komentarza się buntuje przeciw jego długości.

      Usuń
    2. Dobra, jedziemy dalej.

      Nie ukrywam, że swoje słowa raczej kieruję do starszej części użytkowników Internetu, bo choć nie skreślam nikogo ze względu na wiek, wolałabym dotrzeć do węższego kręgu odbiorców, które może mi zaoferować jakiś oddźwięk, niż do szerokiego grona radosnych klikaczy, dla których ilość tekstu nie powinna przekraczać pięciu linijek na notkę, włączając w to obowiązkowe "hej kochani :*** !!!!111!!!!!!!!one!!!11oneone!!!!". Ta druga ewentualność to internetowa wersja mówienia do ściany. Tym się właśnie różni religia Boskiej Mafii od innych religii - ja, bogini Chaos, na pytania wyznawców odpowiadam na bieżąco i jestem nastawiona na kontakt z nimi. Naprawdę nie chce mi się czekać do waszej śmierci. Podejrzewam, że Igness również. Inna kwestia, że zdaję sobie po prostu sprawę z tego, że przeciętnego odbiorcę rzuconych w tym wpisie na tapetę bajek może najzwyczajniej nie zainteresować długi, ironiczny tekst z pewną ilością dygresji i tych wszystkich rzeczy, których obecności zapewne nikt z nas, włączając w to mnie, nie jest świadomy, a na które filologowie i językoznawcy mają trudne i mądrze brzmiące określenia. Trochę w tym momencie przesadzam, ale wiesz, co mam na myśli - sądzę, że dla przeciętnego podstawówkowicza/gimbazjalisty moje teksty nie są zbyt atrakcyjne. No i co najgorsze - na stronie nie ma zakładek typu "lookbook" i "lifestyle". Jak żyć, pani premier, jak żyć?

      Ad suplement komentarza numer dwa - chcąc zamówić absynt przy barze mówiono jeszcze niedawno "jedną wejściówkę do psychiatryka poproszszsz". To musiała być zasługa bardzo, bardzo dobrej i bardzo zielonej wróżki. A u nas tylko takie.

      I ostatnia kwestia - antagonista. Objawienie o polityce, mówisz? To może być ciekawe.

      Usuń
    3. Oczywiście! (ależ się wyrwało na początek!). Ale na ten temat więcej nic nie powiem, jedynie może nie zaprzeczę...

      Wiem, wiem jak to było, więc mogę tylko przytaknąć. W temacie mogę natomiast polecić "Księgę bajek polskich", której mam dwa bardzo surowe tomy z 88 roku. Dobra rzecz, taki swojski zbiór baśni Grimmich, chociaż czasem nazbyt swojski - niektóre aż ciężko się czyta przez gwary.

      Oj wiem, wiem, że macie inny styl, też stosuję pewne uproszczenie pisząc w liczbie mnogiej, Bogini Chaos. Chociaż myślałem raczej, że teksty powstają ze wspólnej pracy, nawet jeżeli tylko jedna z Was akurat pisze. No bo "jak to być mogło, że ona i ona piszą bloga ze sobą, lecz całkiem obok, no jak?".
      Ale ad meritum - no właśnie, i tu był hak! Dokładnie tak myślałem, że o to chodzi, ale teraz mogę zasugerować, że na opisanie tego wszystkiego "co rozumiemy pod pojęciem 'dorosły'" właściwe(właściwsze) byłoby raczej pojęcie "dojrzały". W końcu "dorosły" i "dojrzały" i nie są pojęciami tożsamymi w swych zakresach znaczeniowych. :) Więc wiek jak najbardziej może być wyznacznikiem dorosłości, ale stuknięcie osiemnastki nie musi przecież pociągać za sobą dojrzałości życiowej. Ale można tu pewne uproszczenie zrozumieć, w końcu zwracanie się do czytelników "wy, dojrzali" brzmi niezbyt naturalnie.

      W dalszej części - i to się bardzo chwali, zwłaszcza, że to ten ciekawy etap liceum, gdy człowiek po całym bagnie gimbazjady w końcu zaczyna obracać się wśród nieco bardziej rozgarniętych i kumatych ludzi, którzy potrafią docenić mądrość, inteligencję i sztukę ironii - sam zaczyna takowe i takowych cenić, a przy tym sam przynajmniej stara się reprezentować pewien poziom głębi, i potrafi napisać coś z sensem, nierzadko większym niż kiedykolwiek później. Szczerze, to powyższy komentarz był chyba najdłuższym tekstem od czasu LO (nawet jeżeli nie było to bardzo dawno. Pamiętajcie jednak - czas zapier*ala i to z każdym rokiem życia coraz szybciej), a nie będącym tekstem specjalistycznym. W każdym razie, na szczęście są tacy, dla których Wasze teksty są niebywale atrakcyjne, i chociaż może nie jest to pewnie duża grupa (jeszcze, ale w końcu reszta rozumnych niewiernych także się nawróci!), mam nadzieję, że ewentualna niska atencja nie zniechęci Was przed dalszym pisaniem. W końcu J. jest tu zawsze (o tym dalej). W sumie obecnie to jedyny blog, który regularnie czytam i nie daję czekać żadnemu świeżemu objawieniu (przynajmniej odkąd Kominkowi palma odbiła), zatem keep going with Your good work, bo jak na razie spisujecie się lepiej niż Zeus, Jahwe i LPS razem wzięci, i nawet nie potrzebujecie kasy od wyznawców! (Jeszcze? - A w temacie polecam YT: George Carlin - Religia).

      Ad. S.K.2 Dzisiaj ciężko znaleźć jakikolwiek bar z absyntem, chociaż tu i ówdzie się takie specjalistyczne punkty otworzyły, co bardzo się chwali (tak samo jak popularyzacja cydru. W końcu). Swego czasu złaziłem pół Łodzi w poszukiwaniu absyntu, ale znalazłem jedynie głupie miny ekspedientek i pytania "aaaa, eeee, a co to jest?" (ale akurat nie ma się co dziwić, Łódź to jądro ciemności tego kraju. Przy innej wizycie w tej dziurze zahaczyłem o sklep "Piwa regionalne", i zapytałem o parę. Sprzedawca, znajdujący się na szczeblu ewolucyjnym gdzieś w okolicach australopiteka tylko popatrzył z głupią miną wytrzeszczając oczy i mówiąc, że nie ma. Gdy na pytanie "a co jest?" odpowiedział "No.... Tyskie!" to cycki mi opadły do kolan i już nawet nie miałem siły zrobić zdjęcia solarium "Black Power", wyglądającego tak, jakby w środku mieli tylko stare piekarniki.)

      Z innej beczki: ta captcha "udowodnij, że nie jesteś robotem" brzmi rodem jak z Terminatora...

      No i jakimś sposobem udało mi się źle podpisać tam powyżej, lekka pomyłka, R.S. to nie tutaj... >.>
      ~J.

      Usuń
    4. Na początek najważniejsze - dzięki, że to czytasz. Serio.
      Nosiłam się z zamiarem odpowiedzenia na Twój komentarz, ale w natłoku wszystkich rzeczy, których nie mam ochoty robić, a z których będę rozliczona, odkładałam to, aż zupełnie zapomniałam odpisać. Odpowiem Ci jednak szczerze, J., że Twoje słowa bardzo motywują do dalszej pracy, choćby ta motywacja - mocno ograniczona czasem, a raczej jego brakiem - sprowadzała się do wiecznego "muszę o tym napisać, koniecznie! Ktoś to jednak czyta!". Niska atencja faktycznie jest... no cóż, raczej mało motywująca, ale wciąż wychodzę z założenia, że zdecydowanie lepiej pisać do dziesięciu osób niż do szuflady :D

      "Księgi bajek polskich" nie czytałam, a szkoda, bo opowieści pisane gwarą są na pewno czymś, co warto sobie w życiu przeczytać, ot, choćby z czystej ciekawości. Teraz co prawda siedzę bardziej w poezji neołacińskiej niż gwarach polskich, ale przejrzałabym "Księgę..." z miłą chęcią.

      Odnośnie alkoholi - opary absyntu zawsze są w cenie, to jasne, aczkolwiek ostatnio napalam się bardzo na kupno jakiegoś dobrego rumu. Nadszedł ten dzień, w którym zdecydowałam się wreszcie spełnić swoje marzenie o zostaniu piratem. Trochę żałuję, że nie zrobiłam tego w czasach aktywnej działalności Kompanii Wschodnioindyjskiej, bo wtedy to dopiero było na kogo napadać, no i styl ubierania się zdecydowanie bardziej mi odpowiadał. Ale mówi się trudno, teraz przecież też można zacząć.
      Choćby od kupna rumu, ale zawsze.

      Na koniec - Twoja lekka pomyłka z podpisem przyprawiła mnie o większy chaos w głowie, palpitacje serca i migotanie przedsionków. Musiałam nawet otworzyć o jedną butelkę absyntu więcej niż zwykle. Nie rób tego więcej, powiadam o___o

      Usuń
    5. Do czego to doszliśmy, że trzeba dziękować za to, że ktoś czyta... Ale good, Bogini nie unosi się autorskim snobizmem, tym lepiej.
      Swoją drogą, dlaczego Bogini Igness nic od siebie tutaj nie wrzuciła, tak od roku jakoś?

      Ja w całości też nie, ale jest parę ciekawych rzeczy. Czeka na lepsze czasy (i koniec etapu czytania tanich kryminałów z Amber, z przerwami na inne niekoniecznie ambitniejsze rzeczy, gdzieś tak w przerwach między wertowaniem podręczników i kodeksów). Albo na etap posiadania dzieci po prostu, o. (na szczęście się nie zanosi, a i tak najchętniej czytałbym dzieciom Jacka Ketchuma...)

      Rumu, mówisz... (*skrzypienie drzwiczek* - Rum, rum rum...? Metaxa 7*, Whisky, Whiskey, 8 litrów Miodu, pół butelki Absyntu, butelka Czystej, jakiś Blue-Kurakacz, parę Nalewek, jakieś wina... [kto to wszystko wypije?] Ale rum? Cholera, ni ma!)
      Znane klimaty, ARRRR!! Piraciło się swoje w życiu (zresztą, to z człowieka nie wychodzi. Najpierw bawi się toto w piratów z Karabibów i rozpieprza sobie z kumplami wszystkie kości drewnianymi mieczami, potem trochę piraci komputerowo, a potem jest piratem drogowym. No dalej to już chyba tylko somalijskim piratem można zostać... i jest to jakaś myśl, z uwagi na polityczne perspektywy). Ale podoba mi się koncepcja, żeby znowu zacząć od podstaw. Sam rum nie jest złym pomysłem, chociaż znając rum osobiście raczej spróbowałbym grogu. Pomyślimy!
      Ale jednak co miód, to miód!

      No ale tak to cholera bywa, jak się taki R.S. w człowieku rozpanoszy, szlag by nas mać, nie dość, że wtręty w nawiasach czyni, to jeszcze się podpisze nie tyn co czeba. _^_
      (- Ale to dobre, jak się tak zastanowić, to może by tak się częściej mylić, urządzimy Bogini wewnętrzne disco! "Let's make some chaos in this Chaos!"
      - Ty weź lepiej usiądź i zastanów się nad sensem zastanawiania się...)


      No i swoją drogą, jeszcze co do tej captchy przy wysyłaniu odpowiedzi - przynajmniej już wiem, że nie jestem robotem... Szok. Ale... zaraz... skąd ja właściwie mogę mieć pewność? O_o


      ~J.

      Usuń
    6. Dlaczego Igness nic nie wrzuca? Mentalnie zawsze jest gdzieś w moich wpisach obecna, w końcu to druga połowa Boskiej Mafii, ale fizycznie Igness porusza się po nieco innych płaszczyznach niż ja i mój chaos. Na tę chwilę na przykład przeprowadza szturm na Berghain, a tak ogólnie zajmuje się tysiącem innych rzeczy, skutkiem czego piszę tylko ja. Cóż poradzić.

      Czytanie kryminałów też jest na propsie, choć po skompletowaniu dwóch półek opowieści o tropieniu morderców i degeneratów postanowiłam przerzucić się na coś innego i wsiąknęłam w Milorada Pavicia. Polecam, polecam. I "Diabły z Loudun" Huxleya, coś pięknego.

      Piratem drogowym próbuję właśnie nie zostać, choć mój instruktor prowadzenia tej piekielnej machiny na czterech kółkach mówi, że mam do tego ciągoty, raz po raz przekraczając prędkość. Chyba jednak preferuję żaglowce, arrr! Dodam, że na patent 1000 razy łatwiej zdać, niż na ten kawałek plastiku uprawniający do siadania za kółkiem. No i łatwiej pić rum na galeonie niż w Bentleyu.

      Disco to ja mam i bez dodatkowych bodźców z internetowego kontaktu z wyznawcami, dziękuję bardzo! :D

      Co do captchy - wczoraj się rejestrowałam w jednym serwisie, na końcu pojawiało się polecenie "Udowodnij, że jesteś człowiekiem", a pod nim okienko: "nie jestem robotem *klik*" . Nie ma to, jak dobre zabezpieczenie <3

      Usuń
    7. Niestety, pomimo posiadania własnych ładnych kilku metrów bieżących książek, w tym 4 półek kryminałów, J. ma alergię na wszelką poezję (Z wyjątkiem "Kruka" Poego, reszta go nie interesuje i go nie zachwyca.) i ambitną, "przegadaną" literaturę. Jest(em) na etapie raczej literackiego fastfoodu (mordercy, dziwki i lasery!!!), więc od siebie może polecić tylko to, co najlepsze, czyli "Bal Absolwentów" Ruth Newman, żeby odzyskać wiarę w kryminały, "Nigdy Już" (Nevermore) Hjortsberga (zobacz też: "Harry Angel"), bo dobre, mroczne i tajemnicze - w końcu bohaterami są Harry Houdini i Arthur Conan Doyle, a zagadka wiąże się z Edgarem Allanem Poe. No i "Dziewczyna z sąsiedztwa", Jacka Ketchuma, w imię tego, by nigdy jej nikomu nie polecać.
      Ale jeżeli o Huxleya chodzi, to mam w planach "Nowy wspaniały świat".

      Arrr! Żeglowałem, ale plany na patent jakoś ciągle odkładam na kiedyś...
      Może i łatwiej, ale jak nie ma brygu ani fregaty (jeszcze!), to przynajmniej J. może być piratem i pić rum na pokładzie piekielnego amerykańskiego krążownika, arrr!

      Ciekawy przypadek. Ale przede wszystkim widzę tutaj błąd logiczny, gdyż oczywiście "nie bycie robotem" w żaden sposób nie implikuje w "bycie człowiekiem" (ale nie będę tu przeprowadzać egzemplifikacji z użyciem kota)
      Mam nadzieję, że dalej to już będzie jazda bez zabezpieczeń. <3

      P.S. Uwielbiam ten fragment o "osobliwej konstrukcji z talerzy, szklanek i kota."

      ~ J.

      Usuń
    8. Kot też uwielbia ten fragment, choć kiedy stanowił element tej konstrukcji, nie wyglądał na wniebowziętego.

      Jak można nie lubić poezji?! Ach, zaraz. Można. Zły polonista może obrzydzić ją do końca życia. Można też się urodzić bez uwielbienia dla liryki, też racja, i to nie jest nawet nic złego. Co prawda trudno mi wyobrazić sobie swoje życie bez czytania i pisania poezji, ale przecież nie każdy jest szaloną boginią i nie każdemu na imię Chaos.

      Jak to mawia zarzewie Chaosu, mordercy, dziwki i lasery to fajne sprawy, ale w życiu nadchodzi taki moment, że chcemy przeczytać tkliwą historię o rozwódce odnajdującej sens życia na Mazurach albo coś w tej wzniosłej, przegadanej literatury. Czasem to bywa budujące i inspirujące, a czasem stanowi powód, dla którego z tym większą przyjemnością powracamy do morderców, dziwek, alkoholu i mordobicia. Tak czy siak, warto czasem zmienić półkę.

      FREGATA <3
      Będą z Ciebie piraci, wyznawco.

      Usuń
    9. No, z pewnością nie mógł być wniebowzięty, będąc lekko uziemionym!
      Swoją drogą, nigdy nie próbowałem tworzyć osobliwych konstrukcji z użyciem kota, ale być może widziałem jedną instalację artystyczno-komediową, gdy kot lazł po gałęzi (nie "gałązkę) modrzewia, a ona uginała się pod nim, aż dotknęła ziemi... Z wysokości 1,5 metra.

      Można... No jakoś tak jest, że można, i to nawet nie z winy polonisty. To zdecydowanie brak uwielbienia liryki (bo chyba nie niedostatek intelektu!), od biedy pamiętam jeszcze trzy wiersze, które właściwie mi się podobały - "Romantyczość", "Ballady i romanse" Broniewskiego i "Święty Szymon Słupnik" Grochowiaka, ale w każdym razie - no nie przemawia do mnie liryka ("nie zachwyca!"). Polonistka zresztą nazywała mnie "Apokaliptycznym Ignorantem", ale w kwestiach interpretacji sztuki uważam, że ludzie za dużo fantazjują ( "- J., co autor chciał przekazać, przedstawiając w tym fragmencie wiersza obraz niebieskich zasłon? - Że zasłony były, kurwa, niebieskie?). Zawiłą metaforykę i głębię treści pozostawiam tekstom muzycznym, wolę książki z dobrą historią.
      (A Mickiewicz to pizda! Gosławski potwierdzi!)
      No i przy okazji ciekawostka, przedstawiam Art. 504. KC do interpretacji:
      "Zajęcie wierzytelności przez osobę trzecią wyłącza umorzenie tej wierzytelności przez potrącenie tylko wtedy, gdy dłużnik stał się wierzycielem swego wierzyciela dopiero po dokonaniu zajęcia albo gdy jego wierzytelność stała się wymagalna po tej chwili, a przy tym dopiero później aniżeli wierzytelność zajęta"
      (Poezja po prostu!)

      Ja nie mówię, że nie, bo były i takie momenty, że różne rzeczy się czytało i ma na półkach (z literaturą niemalże kobiecą włącznie), ale zdecydowanie wolę na odskocznię przeczytać np. książkę reportera, który po latach powrócił do rodzinnego miasta - upadłego Detroit ("Detroit - sekcja zwłok Ameryki", też polecam), chociaż i na tę wzniosłą się czaję - opus magnum Prousta, ale dopiero jak skompletuję w jakimś ładnym wydaniu.
      Na szczęście, półek Ci u mnie dostatek, a zapasy tak różnorodne, że teraz nie wiem, w co oczy włożyć, więc poczytuję Baśnie Grimmich (bo to jednak wspaniała rzecz, i po trzykrotnym zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że powrót do Andersena i Grimmich jest jedyną nadzieją dla przyszłych pokoleń!).

      FREGATA <3
      I tu zgadzamy się w pełni, fregata to jest to.
      No, myślimy.

      Chociaż, jeżeli już zahaczamy o marynistykę, wojenną zwłaszcza - bo też leży wśród rozległych zainteresowań J. (więc mogę gadać i gadać), to nie ma to jednak, jak porządny pancernik. :D
      (Niech Bogini wygoogluje "battleship Richelieu", i powie, że nie jest piękny.)

      Niezła korespondencja się tu zrobiła. Tylko trochę... na widoku?

      ~ J.

      Usuń
  3. Eh? Coś nie tak?
    Miałem wielką nadzieję pogadać/podyskutować korespondencyjnie w oparach absyntu, a tu Bogini przejawia podejście godne fałszywych bogów i milczy... czyżby J. wypisywał zbytnie głupoty, czy też pora zwrócić się pokornie do wielkiego LPSa (który nieustannie daje znać o swojej obecności poprzez makaronowe macki w sosie bolońskim, przywracające siły fizyczne i duchowe?)
    Chyba, że korespondencja prywatna mile widziana, Lady N.?

    ~J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bogini chciała odpisać, ale nie mogła się za to zabrać. Miałam teraz niezbyt ciekawy okres, do tego doszło dużo załatwiania i zarzuciłam wszelkie ponadobowiązkowe zajęcia. Chaos na świecie niestety sam się nie posieje...
      A korespondencja prywatna zawsze mile widziana, wyznawco ;)

      Usuń
    2. W takim razie Bogini ma coś na Vulto Libero, prawdopodobnie in aliis. Wierzę, że złapiesz motyw, 10 punktów czeka (te pokręcone stany świadomości, nie może być banalne "hej!")

      ~J.

      Usuń

Boska Mafia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka