Niedotykalni


Czy to nie dziwne, że zmysł dotyku, tak nieskończenie mniej ceniony przez ludzi od wzroku, staje się w krytycznych momentach naszym głównym, jeżeli nie jedynym, kluczem do rzeczywistości?

- Vladimir Nabokov, Lolita



      Mam dziwne wrażenie, że odkąd dostęp do internetu stał się kolejną stałą, ludzie zmienili się w myślące zbiory pikseli o humanoidalnych kształtach, względnie w stałocieplne zombie epoki postindustrialnej, wychowane na hamerykańskich filmach i chińskich zupkach. Być może nie przeszkadzałoby mi to nawet, gdybym ostatnio nie znalazła się w epicentrum plagi - póki co łagodnej - chiraptofobii. Nie wiesz, co to jest, wyznawco? To lęk przed dotykiem. Powszechność niechęci do kontaktu powłok ciała z powłokami ciała innych organizmów uderzyła mnie na tyle, że postanowiłam wtrącić swoje dwieście złotych, przy okazji przypominając wiernym, że bogowie nie umierają. Niemal dwumiesięczna nieobecność Boskiej Mafii była spowodowana...
      ... chcielibyście. Ściśle tajne.

Zły dotyk

     Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, nie przeczę - są istoty, w których awersja do dotykania ma silne podłoże psychologiczne, jak na przykład w przypadku Króla Juliana, panicznie chroniącego stopy przed tykaniem (inna sprawa, że Mort pomimo młodego wieku jest szurniętym fetyszystą). Albo jak w przypadku ludzi bojących się krwiożerczych zarazków planujących inwazję na każdy por nieosłoniętej skóry. Albo Sheldona z Teorii Wielkiego Podrywu.
       Albo ofiar przemocy, ale o tym się nie mówi.
     O ile powód, dla którego dana osoba unika dotyku, jest racjonalny, podejście to jest całkowicie zrozumiałe i w zupełności mu się nie dziwię. Jednak nieprzepadanie za przytulaniem - jako cecha osobnicza - jest dla mnie nieco irracjonalna. No ale okej, ja nie oceniam. Jedni nie lubią być dotykani, inni nie przepadają za patrzeniem albo wąchaniem. Poza tym patrząc na odsetek osób niechętnie korzystających ze zmysłu słuchania, szczególnie, jeśli jest on używany do interakcji z szefem albo paplającą koleżanką, przestaję dziwić się czemukolwiek. Łapy i uszy przy sobie.


Moje stado

      Wyłączając przypadki, w których mamy do czynienia z samotnikami z wyboru, pustelnikami i zapalonymi patologami sądowymi, ludzie dążą do bycia cząstką jakiejś większej grupy (widzieliście kiedyś samotnego Rycerza Ortalionu na przykład?). Dlaczego? Bo człowiek jest istotą stadną (niektórzy mówią, że istotą społeczną, żeby było ładniej i żeby - nie daj Boże bogini! - nie przyznać, że człowiek też zwierzę). Dotyk buduje relacje międzyludzkie, jest jednym z najważniejszych zmysłów rozwijających się od pierwszych dni życia - ale to wszyscy wiemy, więc nie będziemy się nad tym rozpływać. Patrząc na współczesną zachodnią kulturę odnoszę wrażenie, że dotyk służy przede wszystkim skracaniu dystansu między ludźmi i budowaniu poczucia przynależności do stada, czego nie mogliśmy zaobserwować w ubiegłych stuleciach, ściśniętych źle skrojonym gorsetem obyczajności i etykiety.
   Jak wiadomo większości śmiertelników w moim otoczeniu, bardzo lubię obserwować i kolekcjonować informacje (lepsze to niż kolekcjonowanie kamieni z pola, prawda, Igness?). Udało mi się zauważyć wzrostową tendencję do dotykania znajomych osób, zarówno tej samej, jak i przeciwnej płci. Zanim jednak co bardziej pruderyjni czytelnicy zakrzykną Armagedon! Rozwiązłość! Hańba! Placki! Rozpusta!, zwrócę uwagę, że najczęściej dotyk ten nie ma żadnego podtekstu, a służy przede wszystkim zaspokajaniu potrzeby przynależności. Dobrze, więc jak ta rozpusta wygląda? Na pierwszy ogień pójdą laski. Wiele kobiet ma w zwyczaju całować się na powitanie. W policzek, rzadziej w usta. Zaczynają to praktykować dziewczynki w wieku gimnazjalnym, kiedy to dorosłość zazwyczaj uderza do głowy jak szampan z papierówek, a podpatrzone u matki i jej psiapsiółek zachowania zaczynają być wcielane w życie. Jeśli gimnazjalistki chcą być bardziej eleganckie tudzież wyrafinowane lub chcą być brane za kobiety luksusowe, cmokają się nie w policzek, a w powietrze jakieś pięć centymetrów od niego.
       Chociaż może jest to spowodowane chęcią zmniejszenia ryzyka odpadnięcia wierzchnich trzech centymetrów tynku marki Clinicque (czy innego Max Factor). Ja nie oceniam.
        Pomińmy jednak ten specyficzny rodzaj dotyku, jakim są pocałunki (chociaż wiem, że parę osób gotowych jest stoczyć bitwę na nieprzyzwoite epitety, kłócąc się o przyzwoitość pocałowania przyjaciółki w usta przez heteroseksualną kobietę) i przejdźmy do dotykania innymi częściami ciała (ręce! Mam tu na myśli ręce!). Kobiety mają chyba większą potrzebę odbierania bodźców ciałkami Vatera-Paciniego niż mężczyźni, choć może to kwestia stereotypowego odczulania mężczyzny na czułe tykanie, celem zrobienia zeń silnego faceta stojącego na czele rodziny, firmy i czego tam jeszcze. U dziewczyn w przedziale wiekowym 15-20 lat obserwuję aż nader często okazywanie sobie serdeczności i więzi emocjonalnej. W przypadku koleżanek jest to zwykle dotykanie włosów,  wzajemne zaplatanie ich, przytulanie się. Nieco inaczej wygląda to u - bliższych sobie z samej definicji - przyjaciółek, między którymi często zauważam trzymanie się za ręce w trakcie ożywionej rozmowy, tulenie, obejmowanie, chodzenie pod rękę, siadanie sobie na kolanach, drapanie po plecach i głaskanie. Co ciekawe, często zachowaniom tym towarzyszą szorstkie odzywki, przekomarzanie się i dokuczanie sobie w specyficzny sposób. Wiecie, o czym mówię. Faceci natomiast ograniczają się do oklepywania sobie nawzajem płuc i do męskiego uścisku dłoni, ale w stosunku do koleżanek wykazują pewne ciągoty do misiakowania. I to przyjacielskiego (takiego prawdziwie-przyjacielskiego, nie sfriendzonowanego). Można? Można.
        Po co to wszystko? Właśnie po to, by poczuć przynależność do grupy społecznej. Dotyk nie jest zarezerwowany tylko dla drugiej połówki oraz krewnych wstępnych i zstępnych (przynajmniej w naszej kulturze). Dotykamy innych, żeby im przekazać hej, nic do ciebie nie mam. Gramy w jednej drużynie, lubię cię. Bliskość grupy przyjaciół, kiedy właściwie siedzi się w jakiejś plątaninie odnóży - choć wygląda i brzmi to nieco osobliwie - jest bardzo budująca i świetnie poprawia humor, o ile ktoś nie ma chiraptofobii. Oczywiście wszystko w granicach komfortu obu (czy ilu tam jest zaiteresowanych) stron - wyobraź sobie, że koleżanka może mieć ci za złe, męski wyznawco, jeśli poklepiesz ją po tyłku, żeby przekazać, że jest fajna.
       Szczególnie w obecności jej chłopaka.
       Albo gorzej, kiedy poklepiesz po tyłkach ich oboje.


Trupia łapka

       Macie znajomego, który stroni wyłącznie od waszego dotyku, a nie ma problemu z mizianiem innych?Istnieje hipotetyczny powód, dla którego tak jest. Twój dotyk jest po prostu cholernie nieprzyjemny. I to niekoniecznie ze względu na kurzajki.
      Są ludzie, których dłonie nieodmiennie przypominają śnięte ryby: są wilgotne, śliskie i gąbczaste, jakby wchodziły właśnie w pierwszą fazę rozkładu. Wiadomo, ręce są jak rodzina - trudno się ich pozbyć, bo są człowiekowi potrzebne, no i w sumie też się ich nie wybiera - ale jeśli wiecie, że jesteście dotknięci choćby taką dolegliwością jak nadmierna potliwość i przeszkadza wam ona, to starajcie się z tym walczyć. Chyba, że jest wam całkowicie obojętne, czy dziewczyna będzie stawiać opór czy nie, bo i tak trzymacie chloroform na podorędziu.
     Jeszcze gorzej jest w przypadku zimnych dłoni, przypadłości charakterystycznej przede wszystkim dla dziewcząt w okresie dojrzewania (często problem znika w kwiecie wieku. To pewnie kwestia tego, że kobieta ma już wówczas ręce dobrze rozgrzane przez częste zmywanie naczyń, pranie i sprzątanie). Problem ten nie omija nawet bogów - jestem nieszczęśliwą posiadaczką pary zimnych dłoni i wiem, że czasami nieźle komplikują życie. Odczuwalne jest to przede wszystkim jesienią i zimą, kiedy temperatura kończyn usilnie próbuje spaść do poziomu temperatury otoczenia, powodując wściekłość, zgrzytanie zębów i tracenie fortuny na rękawiczki. I trochę ból. Niefajnie, że łapki robią się sztywne i zgrabiałe, nie chcą pisać w normalnym tempie ani czcionką inną niż arabskie robaczki, a na dodatek ludzie uciekają przed ich dotykiem i wzdrygają się, gdy przypadkiem przesunę komuś nadgarstkiem po przedramieniu. Chociaż kiedy przebieram się i zdarzy mi się dotknąć lodowatą ręką wrażliwej skóry na brzuchu albo plecach... to jakoś przestaję im się dziwić.
        Bo jest jak u trupa. Tak samo zimna i prawie tak samo sina.
        Nie polecam.
   

Wstyd urojony

       Tak sobie myślę, że niektórzy może po prostu wstydzą się dotykać innych, okazywać tym emocje? A potem dochodzę do wniosku, że dla wielu osób dotyk łączy się ze sferą uczuć, psychiki, czegoś wyższego, pojmowania ciała jako świątyni Ducha Świętego, że tak już polecę na całość. Jest pewnym tabu, podobnie jak bliższe kontakty z płcią przeciwną i rytualne morderstwa.
        No cóż, nie w moim przypadku.
      Może to kwestia tego, że byłam tancerką i od małego przyzwyczajałam się do tego, że dotyk innej osoby jest czymś całkowicie normalnym, o ile nie czyni to krzywdy żadnej ze stron. Może to kwestia tego, że moja boska świadomość wykracza poza granice tabu. A może po prostu nauczyłam się traktować swoje ciało jako narzędzie, jako opakowanie do świadomości. Nie przeszkadza mi zwykłe, przyjazne dotykanie. Nie mam oporów przed tym, żeby oprzeć się na czyimś kolanie podczas wstawania z kanapy. Ale dla mnie (to chyba nie jest stan patologiczny, prawda?) dotyk nie zawsze ma jakąkolwiek głębię emocjonalną, potrafię z własnej woli przytulać osobę, do której nie czuję nic poza optymistyczną obojętnością. Nie odczuwam wstydu, przebierając się w szatni, nie przeszkadza mi, jeśli nagle drzwi otworzą się i wpadnie jakiś zdezorientowany chłopak (dziewczyny, ofiary wstydu urojonego, podnoszą wówczas wrzask i wypędzają delikwenta). Nie przeszkadza mi fakt, że widzi moje poobijane łydki albo krzywe żebra. Ciało to jedno, umysł to drugie, tabu to trzecie.
       Mam wrażenie, że zmysł dotyku jest czasami jedyną rzeczą, która trzyma mnie przed odleceniem w odmienne stany świadomości. I trzymam się go mocno, chłonę świat ze wszystkimi jego wadami i zaletami, żeby przez pewnego rodzaju eteryczność nie zamknąć się w sobie.
     To dopiero byłby chaos.
     Ave!





5 komentarzy :

  1. Kolejne wyśmienite objawienie :3 Dziękujemy O BOGINI *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomity tekst.
    Ale coś w tym jest, wyznawca Wasz jest typem niedotykalskim w obie strony, takim ze sfer uczuć wzniosłych. Z drugiej strony, pozostałych zmysłów się też nie używa społecznie, człowiek nie wącha i nie liże innych, chyba że nie obawia się społeczno-fizycznych konsekwencji takiego fetyszu... albo znajduje się w piwnicy, po uprzednim użyciu chloroformu, wtedy luz.
    A dotyk jest takim czymś pośrednim, między zmysłami sfery profanum (wzrok i słuch), a sakrum, każdy inaczej go lokuje.

    Przyznać się, o Bożynki, maturra na horyzoncie ogranicza Waszą boską wyznawco-dbalczą aktywność.


    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maturra jeszcze nie w tym roku, aczkolwiek grono pedagogiczne czuje ją już wszystkimi zmysłami i przelewa na młodszy rocznik złowieszczą atmosferę i multum zadań.
      Cóż robić, to padół łez i delt niepoliczonych. :(

      Usuń
  3. Bogini odpisała, padam pokornie!

    Lecz zaprawdę powiadam Wam, Bożynki (Boskie Mafinki!) maturra to jest nic wobec sesji straszliwych, hydry wielogłowej. A to z kolei jest nic w porównaniu...

    Wierzyć, że znajdzie się ktoś, kto brodząc i płynąc przeniesie przez jezioro, morze łez, gdy braknie sił.

    W końcu, "życie to tylko sen, z którego budzimy się... martwi." ^^

    J.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy temat. Jako typowy - nietypowy śmiertelnik doświadczam go często i często jest płacz i zgrzytanie zębów z tego powodu. Bo ogarnijcie, o boginie, te fakty życiowe nieskłamane:
    - nie przytulenie kumpeli na powitanie sprawia, że wszyscy zaczynają podejrzewać, że już się nie lubimy. Nie wiem dlaczego, swojej najlepszej przyjaciółki nigdy nie przytulam.
    - przytulanie ludzi których poznałam przed godziną - normalka. Nawet jeżeli jest to facet z którym byłam na jednym koncercie i nigdy więcej go nie spotkam. Nawet jeżeli to gość który ma dziewczynę (+ 10 do plotek o mnie)
    Oczywiście pewnym rodzajem czułości jest kopanie się po nogach, kiedy wszyscy w towarzystwie noszą glany. I mój osobisty faworyt, czyli koncerty! jeeee, nagłe napady miłości do świata spowodowane muzyka i jednoczesne nawalanie się w pogo, i jednoczesne przytulanie się przy bujających kawałkach, i nawet olewanie problemów natury estetycznej (wielu metali bez koszulek). Ludziom którym brakuje czułości polecam koncerty, będaąjej mieli dość do następnego roku i dłużej.

    OdpowiedzUsuń

Boska Mafia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka