Sztuka gibania

       Znowu to samo.
       Jest weekend, a ty, wyznawco, jak co tydzień siedzisz rozparty wygodnie na kanapie i sączysz zimnego browara z elegancko odgiętym małym paluszkiem.
Niedbałym ruchem dłoni majtasz w powietrzu pilotem od telewizora, surfując po kanałach niczym Australijczyk po oceanicznych falach; w końcu trafiasz na jakiś taneczny program czy inne talent szoł, w którym na scenę właśnie wyleźli tancerze. Masakra, jak nierówno tańczą! Kto ich tam wpuścił, uskuteczniają jakieś szatańskie wygibasy, dziewczyny świecą odkrytymi dupami nogami! Gdzie oni się tańczyć uczyli? Przecież było tysiące lepszych! A tak w ogóle to ja bym zatańczył/a lepiej. Tylko to piwo się samo nie wypije i do studia daleko...



       Przyznam się, że tańczyłam. I to nie w pokoju przed lustrem. Ani na stole w naszym Centrum Zarządzania Wszechświatem, chociaż ponoć najlepsze imprezy zaczynają się wraz z pierwszym tańcem na stole i pierwszym huśtaniem na lampie. Tańczyłam osiem lat, zaliczyłam tysiące treningów. A potem przestałam tańczyć, że tak to ujmę, zawodowo. Bo Chaos sam się nie posieje.
       Taniec to coś, do czego się wraca. Czasem się wraca nostalgicznie, myślami, niekiedy wbrew swojej woli. Czasem się nie wytrzymuje i wraca fizycznie, zaczyna się od nowa. Tak, taniec uzależnia i jest człowiekowi potrzebny. Nie dajcie sobie wmówić, że to nieprawda.

       Tak, tato, taniec to naturalna potrzeba człowieka. 

       Tym razem wracam do tańca przy okazji imprezy, na którą się ostatnio z Igness wybrałyśmy. Jeśli myślicie, że usiadłyśmy na tronach z kielichami absyntu w dłoniach, po czym zalałyśmy parkiet swą boskością, jednocześnie czyniąc obserwacje, to jesteście w błędzie. Najlepszy widok jest spomiędzy machających w powietrzu odnóży chwytnych bawiącej się młodzieży.
       Wypełzłam na parkiet niczym kusząca żmija w czarnej sukni, z błyszczącymi szkarłatem ślepiami i... doszłam do wniosku, że moje osiem lat ciężkich treningów mogę sobie... no.
       A wszystko dlatego, że dzisiaj się już nie tańczy. Dzisiaj się gibie.
       Zasadniczo można odróżnić sztukę gibania w wersji żeńskiej od sztuki gibania w wersji męskiej. W każdym z tych typów można wyróżnić kilka podtypów gibania, ale od usystematyzowania tej gałęzi sztuki są przecież jacyś specjaliści, nie my, boginie.
Standardowo
       Na początku byłam nieco zdezorientowana, bo wraz z pierwszymi dźwiękami na parkiecie zaczęło się coś, co absolutnie nie odpowiadało wpajanym mi od wieków zasadom tańców wszelakich. Popłynęłam przez salę szukając kogoś, kto odróżnia balet od walca, ale na darmo, a potem stwierdziłam u siebie stan popularnego ostatnimi czasy YOLO. I załapałam, o co w tym chodzi. Chyba.
       Po pierwsze, w dzisiejszych czasach na parkiecie nie szuka się kogoś do tańczenia w parze. Wyłazisz na środek sali i nagle zdajesz sobie sprawę, że nie musisz mieć kogoś, z kim będziesz w kontakcie od kolan do mostka, żeby zacząć tańczyć. Ba, w ogóle nie musisz nikogo dotykać, jeśli nie chcesz! Tańczysz sam, z jedną osobą, z dwiema, z pięcioma albo ze wszystkimi obecnymi na densingu imprezie. Ogólnie idea wspólnego tańca polega na gibaniu się bardziej w stronę danej osoby, a granica między tańczeniem z kimś a samemu jest dość... umowna. Jeśli ktoś ma na to dość odwagi, może wleźć do środka koła utworzonego przez (nie)znajomych i gibać się zapamiętale w celu intensyfikacji bodźców wzrokowych współgibiących się ludzi; to naprawdę ciekawe rozwiązanie, z dodatku jawnie przeze mnie preferowane. Tak, lubię być w centrum uwagi.
       Po drugie, jeśli jednak zdecydujesz się tańczyć w parze, powinieneś skupić się przede wszystkim na tym, żeby nie uszkodzić partnerki/partnera. Wiadomo, że niektórzy lubią mocne wrażenia, ale jeśli nie masz stuprocentowej pewności, że twój partner należy do tego grona, daj sobie na wstrzymanie. Nikt nie wymaga od ciebie, żeby wasz taniec był superpoprawny i zapewniał głębokie doznania estetyczne - ważne, by ich nie odbierał. Zaprawdę powiadam ci, wyznawco, że widok pary, która tańczy jakby jedno z partnerów miało atak epilepsji, a drugie było opętane (nie bez powodu mówi się miota nim jak szatan), nie należy do najprzyjemniejszych. W pewnym momencie pojawia się w widzach niechciane współczucie dla człowieczka rzucanego po parkiecie przez współtańczącego; współczucie powodowane zapewne rychłą wizją amputacji rąk tudzież nieuchronnej dekapitacji nieszczęsnego partnera. Aha, a jeśli uda ci się podczas tańca uderzyć kilka partnerek, to się tym nie chwal. Za to nie dostaniesz medalu - co najwyżej skierowanie do lekarza z powodu problemów z koordynacją wzrokowo-ruchową.
       Po trzecie - rytm to pojęcie bardzo umowne. Jeśli go nie słyszysz/nie czujesz, nie ma tragedii. Nikt tu nie ocenia, czy kroki są na raz, na dwa czy na osiem. Muzyka to muzyka, nikogo nie skrzywdzisz tym, że kolana zginają ci się gdzieś w 3/4 czasu pomiędzy uderzeniami. Tańczenie do rytmu jest zbyt mainstreamowe, ty tańczysz do perkusji.
       Po czwarte, nie istnieje stała choreografia - każdy tworzy własną i to na spontanie. Ogólnie najczęstszym krokiem jest przytupywanie w miejscu, (w miarę) płynne przechodzenie z nogi na nogę i systematyczne (użyłabym słowa rytmiczne, ale patrz punkt trzeci) zginanie nóg w stawach kolanowych. Jeśli masz się przemieścić na drugi koniec sali, także zaczynasz poruszać się ruchem harmonijkowym (uginasz kolana i ręce jakbyś był papierową harmonijką) z jednoczesnym przesunięciem ciała w wybranym kierunku. Jeśli jesteś kobietą, masz prawo i obowiązek używać w swym tańcu bioder - w końcu możesz kręcić albo tyłkiem, albo głową (a jesteś na imprezie, nie koncercie). No i ręce do góry, poczaruj trochę dłońmi i, co najważniejsze, nie chowaj za skrzyżowanymi ramionami tego, w co cię natura wyposażyła. Masz krągłości, to je wykorzystaj, niewiasto. W końcu gdzie masz to zrobić, jeśli nie na dyskotece/imprezie w remizie? Przecież twój ojciec/apodyktyczny mąż/nieświadomy chłopak/świątobliwa babcia tego nie widzi, a jak powszechnie wiadomo, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Obejrzyj sobie ten teledysk i bierz przykład z panienki w różowej kiecce! Zwróć uwagę, że panowie pakerzy na to lecą.
Jeśli zaś sam jesteś facetem, będziesz miał tendencje do wyrzucania odnóży chwytnych w górę i gibania się w przygarbionej pozycji, tudzież rytmicznego zginania rąk, machania nimi oraz wykonywania ciałem ruchów, które zapewniają nam ciągłość populacji. Zauważyłam też, że faceci na imprezach raczej mają skłonności do tańczenia we własnym gronie niż razem z dziewczynami. Czyżby jakiś rodzaj inspiracji Grekiem Zorbą?
       Po piąte, teraz na wszelkiego typu zbiegowiskach z muzyką w tle nie ma już podpieraczy ścian. Są za to telefoniści. Każdy, kto w danym momencie nie tańczy ani nie jest zajęty rozmową, siedzi i patrzy w ekran smartfona/ajfona/tableta. Bo po to się właśnie idzie na imprezę, prawda?
W pogoni za...
       Jeśli zastanawiasz się, wyznawco, po co właściwie piszę to wszystko, to spieszę z wyjaśnieniem. Na samym początku napisałam, że taniec jest naturalną ludzką potrzebą; wszystko jednak wskazuje na to, że często ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Taniec pierwotny jest kojarzony z kulturami mało rozwiniętymi - mówi się przecież o tańcach plemiennych, szamanistycznych (mających sprowadzić deszcz), ludowych. Potem w cywilizowanej Europie zapanowała moda na tańce dworskie, a później taniec zaczął bardzo szybko ewoluować, szczególnie w kierunkach związanych z danym typem muzyki (wyobraźcie sobie współczesną dancehall queen w XVII wieku albo chłopaka tańczącego hip hop na dworze Mieszka II). Nie zmieniła się jednak jedna zasadnicza kwestia: taniec łączy ludzi i działa przy tym jak antydepresant. Zwróćcie uwagę na pewne ciekawe zjawisko: im dalej na południe, tym bardziej optymistyczni ludzie. Tym więcej tańca. Moim boskim zdaniem (popartym zresztą obserwacjami) ludzie tańczący dla samego tańczenia, znający jakąś prostą choreografię charakterystyczną dla danego regionu, nawiązują bliższe relacje z innymi osobami. Poprzez taniec kształtuje się poczucie wspólnoty, przynależności, które jest nam potrzebne do prawidłowego rozwoju i funkcjonowania. Szkoda, że nie tańczymy naszych tańców narodowych (chociaż akurat polonez nie jest zbyt wystrzałowy, że tak powiem) - Serbowie mają swoje kolo, Grecy sirtaki, każdy zna kroki i tańczy przy każdej możliwej okazji. Mało tego, oni tak potrafią godzinami! Odnoszę wrażenie, że długotrwałe powtarzanie pewnej choreografii stanowi pewien rodzaj transu - może na tym właśnie polega sukces?

       Nie liczę na to, że ktokolwiek z czytających to objawienie nagle zostanie drugim Malitowskim. Żadne z was po wstaniu z kanapy nie stanie się nagle Egurrolą i nie zamieni własnego fotela na fotel jurorski w TeFałEnie. Mimo wszystko, wyznawco, odłóż to piwo i rusz się wreszcie z domu.Niezależnie od tego, czy szukasz wrażeń estetycznych czy darmowego zamiennika substancji psychoaktywnych, powinieneś czasem rzucić wszystko na rzecz gibania. Wytańczyć się, wygibać, przeżyć swoje, przeturlać się po parkiecie, zaliczyć taneczną fazę życia...a potem odespać, by w poniedziałek wstać do roboty.
       W końcu ktoś musi zarobić na te przyjemności.

       Osnuta dymem z boskiej mgłowej maszyny udzielam wam błogosławieństwa.
       Ave!

5 komentarzy :

  1. Przeczytałam całego posta z takim czymś na ustach : :o
    Cholernie mądrze piszesz i w 100% się zgadzam ! :D
    Teraz taniec zastępujemy gibaniem ale jednak nadal się integrujemy z innymi, dalej jest to jednak taniec który faktycznie działa jak narkotyk - i nieźle uzależnia.
    Też kiedyś tańczyłam - nie, nie chodziłam do żadnych szkół tańca itd. bo nie czułam takiej potrzeby - ja po prostu lubiałam tańczyć, tańczyłam nie raz godzinami do tej samej piosenki aby osiągnąć perfekcyjny układ - byłam dzieckiem wtedy ale nie zmienia to faktu że mała cząstka tańca we mnie została i do teraz jak jestem sama w domu kocham to robić mimo nie raz bólu, wyczerpania - dalej to robię :)
    Co do punktu 4 to faktycznie zawsze mamy choreografię na spotnanie choć szkoda, że często sobie nie zdajemy z tego sprawy :D

    Dodałam do ulubionych blogów - wreszcie kolejna osoba która widać, że pisze świetnie, z pasją i wkłada 100% siebie w posty! :)
    http://lovett-lov.blogspot.com/
    Zapraszam ! - mam miłą nadzieję, że mnie odwiedzisz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taniec? Taniec dyskotekowy Boska Mafia uprawia? Cóż za dziwaczna sytuacja. Niestety, o gibaniu wiem tyle co wygibałam się na szkolnych dyskotekach w podstawówce. Żenujący okres życia, w którym Bukowina łudziła się jeszcze że należy do normalnych śmiertelników a nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę jest drzewem.
    Obecnie przeszłam na ciemną stronę mocy i z tańców uprawiam tylko taki zwany pogo, występujący zazwyczaj na porządnych koncertach rockowych/metalowych/punkowych. Polega to w skrócie na tym, że więcej niż dwie osoby popychają się i nawalają różnymi częściami swego ciała, tracąc przy okazji zęby, okulary i drobne przedmioty. Granica osób musi być, bo pogo we dwie osoby zwane jest po prostu bójką i ścigane na mocy prawa. W tańcu tym rozróżnia się kilka figur, np. ścianę śmierci albo pogo grupowe, kiedy kilka osób z przyjaźni lub dla bezpieczeństwa obejmuje się mocno. Trudno określić co istoty metalowe rajcuje w tym tańcu, ale prawdopodobnie możliwość bezkarnego bicia ludzi i wypróbowania wytrzymałości swoich glanów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Glany są niezniszczalne.
      Przynajmniej według podań ludowych.

      Usuń
  3. O, jak ja lubię boską mafię :3 Tylko jeśli chodzi o teledysk, zwróciłabym raczej uwagę na dziewczyny w kusych czarnych spódniczkach i sukienkach (chociaż landryna bardziej rzuca się w oczy) :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobrze napisane, a co gorsza - to wszystko jest prawdą, że dzisiaj już się nie tańczy, a jedynie gibie. Dlatego tak bardzo unikam wszelkich klubów, pełnych ludzi i tłoków, jedynie wymachiwania rękoma czy to w jedną czy w drugą stronę. Choć taniec od zawsze mi się podobał - na początku towarzyski, potem hip - hop. Tak więc znam jakieś podstawy salsy, walca chociażby, ale kto ze mną to teraz zatańczy? No właśnie...
    Świetny wpis, raz jeszcze się powtarzam, wiem, ale dobrze się go czytało i chyba będę wpadać tutaj częściej, tak mi się wydaje.
    Pozdrawiam,
    A.

    http://still-changeable.blogspot.com - będzie mi miło jeśli zajrzysz.

    OdpowiedzUsuń

Boska Mafia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka