Po bałkańsku!



       Pierwszy tydzień roku szkolnego za nami, a w dziennikowych rubryczkach przy twoim nazwisku już zaczęto pisać systemem dwójkowym? Będąc u odpowiedzi z geografii wciąż szukasz Mozambiku w Rosji?
A może histeryk historyk już zdążył wywalić cię z klasy za stwierdzenie, że Turcy Osmańscy zbudowali swe imperium dzięki sprzedaży kebabów?
       Podczas gdy ty kupowałeś swój nowy zeszyt  do gimnazjum (nawet my wiemy, że masz jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów, a i tak głównie rysujesz w nim kurczaki*), my włóczyłyśmy się po świecie, odwiedzając naszych wyznawców w innych częściach Europy i kupując kolejne butelki wina do naszej kolekcji. Igness udała się do niekwestionowanej stolicy mody, a ja...
       ... ja objawiłam się na Bałkanach.
       Jestem świadoma tego, że przeciętny Europejczyk pochodzący z zachodniej lub środkowej części kontynentu ma zerową wiedzę na temat Półwyspu Bałkańskiego - okej, nie zerową; jak ktoś się w miarę orientował w świecie, to wiedział, że kiedyś była tam Jugosławia - ale jednocześnie ciągle mnie to dziwi. Bałkany to dla cywilizowanych ludzi, za jakich chcemy przecież uchodzić, abstrakcja i egzotyka, przetykana wręcz dzikością. Po kolejnej wizycie w krajach bałkańskich dementuję plotki o tym regionie Europy, tworząc krótki przewodnik po czterech państwach.



BUŁGARIA

       To, co teraz powiem, będzie smutne jak dzwonek na pierwszą lekcję. Wśród krajów, które odwiedziłam tym razem, najgorsze wrażenie robi superzeuropeizowana Bułgaria. Przy wjeździe do kraju od strony zachodniej widzimy powiewającą dumnie flagę z dwunastoma gwiazdami; na tym jednak unijne standardy się kończą.
       Jeśli myśleliście, że cała Bułgaria wygląda tak jak słynna Złota Piaskownica (czy tam Złote Piaski, whatever), to grubo się mylicie. Zachodnia część nie zachwyca; jest zaniedbana na tyle, że przejeżdżając przez niektóre miasta zastanawiałam się, czy domy w nich stojące są zamieszkane, czy opuszczone. Jedyną różnicą między jednym a drugim było... a nie, poprawka. Nie było żadnej różnicy. To jasne, że w Polsce też są miejsca, których raczej wolelibyśmy turystom nie pokazywać, ale bułgarskie miasteczka były często naprawdę porażające...
       Igness umieściła w swej relacji mój najważniejszy przekaz: unikajcie bułgarskich toalet. Nie mówię, że wszędzie są okropne, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że najczęściej można natknąć się na małyszówki, które fiołkami nie pachną. Pod jaskinią Magura zauważyłam, że większość turystów wybierała mniejsze zło i szła w las. W sumie nic dziwnego, skoro nawet muchy nie wytrzymywały stężenia siarkowodoru w powietrzu i zaścielały gęsto obszar okołotoaletowy.
       Dosyć zrzędzenia, przejdźmy do przyjemniejszej części relacji. Wasza bogini nie pojechała przecież na półwysep, by nadzorować warunki sanitarne panujące w toaletach!
       Do wartych uwagi na pewno należy zaliczyć stolicę państwa - Sofię. To naprawdę stare miasto, noszące jeszcze ślady tureckiej niewoli i wojen, ale zauważalne są tam jakieś zmiany na lepsze. Stolica bez wątpienia dąży do rozwoju, ma nawet dwie linie metra (chociaż właściwie w naszym kraju każde miasto ma tylko jedną linię mniej niż Warszawa, deal with it). Prawdę mówiąc sofijska kolej podziemna, a raczej tunele doń prowadzące, to ewenement na skalę światową. Aby dojść na niektóre stacje należy przejść przez stare mury miasta, które zostały wkomponowane w nowoczesne budownictwo. I nie, nie mam tu na myśli murów z XVIII czy XIX wieku, ale antyczne fortyfikacje obronne, zachowane w naprawdę dobrym stanie. Reasumując: przekraczając bramki w drodze do metra przełazisz w swych najkach po tych samych kamieniach, po których półtora tysiąca lat temu przebiegał sofijczyk w sandałach z najnowszej kolekcji Imperium by Julius Caesar.
Wesołe skrzyżowanie kurczaka z żyrafą, a wyżej nieszczęśnik z trzema nogami
        Dla amatorów jeszcze starszych miejsc idealną propozycją będzie wspomniana już jaskinia Magura. Największą atrakcją dla spragnionych wrażeń paleontologów była oczywiście temperatura w niej panująca (całe 12 stopni Celsjusza). Nieco bardziej odporni na gorąco i - co za tym idzie - mniej zajęci chłodzeniem tyłka w ciemnościach, zwrócili uwagę na malowidła, które ktoś nasmarował na ścianach. Naskalne rysunki były - moim boskim zdaniem - naprawdę warte uwagi jako pierwsza w dziejach człowieka ilustrowana historia spiskowa. No bo wyobraźcie sobie człowieka pierwotnego, ze ścierką na biodrach i fryzurą w stylu Redfoo, poginającego żwawo przez las z myślą "a dzisiaj walnę na ścianie wielkiego kurczaka, niech się potem zastanawiają, co ćpała ewolucja". Tak było, pamiętamy z Igness te czasy. Jako że nie każdego było stać na samochód (patrz: Flinstonowie), największy szał robiły domowe zwierzątka, szczególnie sympatyczne hieny jaskiniowe, dochodzące do sześciu (sic!) metrów wysokości, jeśli postawiło się taką na tylnych łapach. Że też się im maleństwo nie zawieruszyło w tej przepastnej jaskini...
Nie każdego było stać na samochód
       Wiecie, dopiero kiedy człowieczek wlezie do takiej groty i zobaczy spokojną taflę jeziora głębokiego na dwieście metrów, milion nietoperzy nad głową i strome, śliskie skały, zaczyna doceniać swoją kawalerkę wynajętą na spółę z trzema innymi osobami. Serio. Jak usłyszałam w nieco już schłodzonym tłumie: zobaczcie, jaki człowiek jest mały, jak nieistotne są jego problemy. Ludzie pierwotni nie złazili tu w specjalnych butach i kaskach, nie kluczyli wąskimi korytarzami z zamontowanym oświetleniem podłogowym. No i żeby coś zjeść, musieli to najpierw godzinami gonić po lasach. A ty mówisz, że masz ciężkie życie?



SERBIA


       Zapewne pierwszym skojarzeniem z tym krajem, jakie przychodzi wam na myśl, jest Serbski film. Moim pierwszym skojarzeniem jest kukurydza.
       Kukurydza w Serbii rośnie dosłownie wszędzie, gdzie człowiek pozwoli jej rosnąć. Kiedy jedziesz autostradą (a poboczem, robiąc przy okazji kolejny pas, wyprzedza cię Turek na niemieckich blachach, pokonujący wakacyjną trasę Turcja-Niemcy; za nim jadą kolejni), po lewej masz kukurydzę i po prawej też masz kukurydzę. Jeśli skręcisz w jakąś boczną ścieżynkę, to kukurydzę będziesz mieć nie tylko z lewej i z prawej, ale również z przodu i z tyłu. Wszystko spowodowane jest bardzo żyznymi glebami, które można znaleźć przede wszystkim w północnej części kraju (w Wojwodinie); nie bez powodu przecież Serbia była niegdyś nazywana spichlerzem całej Jugosławii.
Nie tak dziko, jak myśleliście. Nowy Sad zachwyca
       Kukurydza kryje jednak nie tylko przekazy od kosmitów (jak usiłują wam wmówić amerykańskie media), ale także urokliwe miasteczka. Jednym z nich jest Novi Sad, położona nad Dunajem stolica Wojwodiny, z przepięknym ratuszem, deptakiem i twierdzą Petrovaradin górującą nad miastem. W nowosadzkim parku, w którym ludzie wylegują się na zielonej trawie (w Polsce zapewne po pięciu minutach od rozłożenia kocyka przybiegłaby chyżo straż miejska), można spotkać wesołe żelki wylegujące się na nasłonecznionym brzegu sadzawki. Nie, nie Haribo. Polskie żelek czy żelka brzmi bardzo podobnie do macedońskiej nazwy żółwia. Mniej zachwycające od Nowego Sadu są Belgrad (stolica Serbii) i Nisz; oba, choć dążą do rozwoju, są betonowymi obrazami starej Jugosławii, w przeciwieństwie głównego miasta Wojwodiny, będącej miasteczkiem wręcz austriackim pod względem architektury.
Nawet zrobiono tablicę pamiątkową
       Serbia została bardzo zniszczona w trakcie ostatniej wojny (1999r.) i wciąż się odbudowuje. Bomby nie zdołały jednak zburzyć wielu unikatowych miejsc, takich jak twierdza Golubac, pod którą zginął Zawisza Czarny. A zginął, jak głosi legenda, w dość głupi sposób - dwóch Turków, wziąwszy go w niewolę, nie mogło dogadać się między sobą, łupem którego z nich jest Zawisza. Wybuchła między nimi kłótnia, aż jeden, rozeźlony nie na żarty, wyciągnął miecz i skrócił Zawiszę o głowę (zapewne w myśl zasady jak ja go nie mogę mieć, to ty też nie, ha!).
       Niedaleko Golubac możemy spotkać niezwykłe stanowisko archeologiczne - Lepenski Vir. W XX wieku odkryto tu ślady mezolitycznej, bardzo dobrze rozwiniętej jak na tamte czasy cywilizacji. Odkryto osadę oraz wiele pochówków, z których każdy był zaplanowanym pochówkiem (nie znaleziono żadnego przypadkowo leżącego tubylca ani nikogo zabitego i pozostawionego w miejscu śmierci). Wiele zwłok złożono pod charakterystycznymi domami w kształcie trapezu; archeolodzy podejrzewają, że zmarły dziadek czy babcia był zapewne traktowany jako fundament nowego budynku. Co ciekawe, szkielety z Lepenskiego Viru charakteryzowały się niezwykłymi rozmiarami - średnia wysokość osadnika była porównywalna do obecnej wysokości europejczyka, podczas gdy współcześni odkrytym nad Dunajem ludziom osiągali średnią wysokość ok. 1,5 metra. Został tu także odkopany szkielet o wysokości 205 centymetrów. O wiele dłuższa (w porównaniu z innymi osadami mezolitycznymi) była również średnia życia osadników i lepszy okazał się ich stan zdrowia. Lepszy nawet od waszego, wychowane na słodyczach i McBurgerach dzieci cywilizacji postindustrialnej!
       Serbia oferuje także inne atrakcje, jak niezwykły kanion rzeki Uvac, miejsce bardziej dziewicze niż dziewczynki w podstawówce. Dotarcie tam jest na tyle trudne, że o istnieniu kanionu nie wie nawet duża część Serbów; warto jednak udać się na odludzie, by zobaczyć meandry rzeki Uvac i orły latające niemal na wyciągnięcie ręki. Magiczne miejsce.
   

MACEDONIA

       Najpewniej najpiękniejszy kraj na Ziemi, idealny do siania Chaosu. Z tego też powodu znajduje się tu, w mieście Ohrid,  moja filia Centrum Zarządzania Wszechświatem.
       Państwo jest malutkie, zajmuje powierzchnię podobną do naszego województwa lubelskiego. W dawnych czasach Macedonia była prawie trzy razy większa, jednak ponad sto lat temu jej ziemie zostały zaanektowane przez Grecję, Bułgarię i Serbię. Owa aneksja stała się kością niezgody, która wciąż blokuje Macedonii wstęp do Unii Europejskiej (na wejście nie zgadza się Grecja, która regularnie korzysta z przywileju veta). Ciekawa jest sama sytuacja kraju na arenie międzynarodowej; Grecja boi się, że Macedonia upomni się o stracone ziemie (ma do tego prawo, ale wielokrotnie rząd macedoński oznajmiał, że nie będzie się ubiegał zwrotu) lub o odszkodowanie, które według traktatów się jej należy. Oczywiście Grecja nie ma z czego zapłacić, dlatego stara się nie dopuścić do tego, by Macedonia stała się równorzędnym partnerem w rozmowach. Ociera się to o absurd (oficjalna nazwa kraju to FYROM, czyli z angielskiego Była Jugosłowiańska Republika Macedonii) oraz o jawną dyskryminację, kiedy Grecy robią Macedończykom problemy na przejściu granicznym (bo Republika Macedonii nie istnieje), nie uznają ich dokumentów (one też nie istnieją) zaklejają im tablice rejestracyjne naklejką z napisem FYROM lub zakazują na posiedzeniach międzynarodowych używać nazwy Republic of Macedonia. Zrobili nawet awanturę o macedońską flagę (Prowokacja! zakrzyknęli. Przecież to flaga Aleksandra Macedońskiego!) i posąg stojący na głównym placu stolicy, Skopje (Prowokacja! Przecież to Aleksander, wrzasnęli Grecy. Nieprawda, tutaj patrzcie. Przecie to wojownik na koniu, odpowiedzieli Macedończycy, wskazując papiery). Paranoja.
Tak to wygląda po degustacji
       Jest o co walczyć. Po upadku Jugosławii to Macedonia zaczęła się rozwijać, w przeciwieństwie do innych byłych republik imperium Tity. W krótkim czasie stanęła na nogi i (mimo że nie jest w Unii) naprawdę widać inwestycje w tym kraju. Ja osobiście widzę ogromny progres w ciągu ostatnich dwóch lat. Dba się o rozwój, ale i o zachowywanie już istniejących dóbr; z tego powodu ogromne nakłady finansowe idę na renowację zabytków, starych cerkwi i monastyrów, funduje się także prace archeologiczne. Troską są otaczane winnice, których nieustanna modernizacja i rozwój owocuje znacznymi dochodami. Macedonia słynie z produkcji win - nie sposób temu zaprzeczyć; szczególnie znane są trunki z regionu Tikves (popularny Vranec i mniej popularna T'ga za Jug, a także gorąco polecana przeze mnie Alexandria). Wielbiciele piwa raczej nie znajdą w Macedonii zaspokojenia - produkuje się tu głównie piwo Skopsko w dwóch odmianach smakowych i Bitolsko (które cieszy się mniejszą popularnością). Inne marki są sprowadzane z zagranicy.
      Nie byłabym sobą, gdybym nie tworzyła w tym poście peanów na cześć Ochrydu (czy Ochrydy, jak wolą językoznawcy - nie oszukujmy się, tylko oni używają tu rodzaju żeńskiego). Każdy, kto postawił swą niegodną stopę w tym miejscu, natychmiast zauważa wyjątkowość miasta. Białe budynki przylepione do zbocza wzgórza schodzą aż do krystalicznie czystej wody Jeziora Ochrydzkiego, nazywanego przez Macedończyków morzem (kraj nie ma dostępu do prawdziwego morza). Pomimo kontynentalnego położenia, nad jeziorem panuje wyjątkowy mikroklimat. Okolice zamieszkuje około 200 endemicznych gatunków zwierząt, w tym maleńkie rybki plaszica, z których łusek pozyskuje się substancje służącą do produkcji (unikatowych na skalę światową) ochrydzkich pereł. Jezioro jest zbiornikiem granicznym między Albanią i Macedonią - po stronie macedońskiej największym miastem jest Ochryd. Według legendy to właśnie w tej miejscowości znajduje się 365 cerkwi, po jednej na każdy dzień roku. Czy to prawda? Cóż, jeśli weźmie się pod uwagę cerkwie mieszczące się wokół całego jeziora, z pewnością się tyle naliczy. Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego prawosławni masowo odwiedzają to miasto - Ochryd był miejscem narodzin pisma i alfabetu - to tu działali Cyryl i Metody, a także ich uczniowie: Naum i Klemens. Ochrydzkie mury były też świadkiem pierwszej na świecie kwarantanny, mającej chronić mieszkańców przed zarazą.
Pozdrowienia z Ochrydu, czyli cerkiew św. Jovana Kaneo
       Mogłabym bez końca opisywać piękno macedońskich cerkwi i ochrydzkiej Starówki, niezwykłość monastyru św. Nauma i zachowanego w świetnym stanie amfiteatru (jeśli już przy archeologii jesteśmy, to dla mnie archeologicznym spełnieniem była Heraclea Lyncestis, w której opowiada się nieznane szczegóły o Aleksandrze Macedońskim - choćby takie, że jego matka miała nierówno pod sufitem i kazała wymordować trzydzieścioro przyrodniego rodzeństwa Alka, który wbrew pozorom ani nie był najstarszy, ani nie był ulubieńcem ojca. Jak to mówią po trupach do celu władzy). Ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Osobiście trzeba też zjeść burka (nie Burka-psa, tylko burka-jedzonko) i poczuć lodowate wody rzeki Crn Drim wpadające do cieplutkiego Jeziora Ochrydzkiego, pogłaskać pawia i poszukać żółwi pod cerkwią św. Zofii. I jeśli zabrzmiałam tu nieco melodramatycznie, to wybaczcie; musicie wiedzieć, że Macedonia jest - obok mego kota - czymś, co naprawdę szczerze kocham.

***

       Na tym kończę pierwszą część wpisu. Wiecie już trochę o krajach, które odwiedziłam (nie wszystkich, co prawda - o Albanii innym razem); w kolejnej części postaram się przybliżyć wam, wyznawcy, bałkańską mentalność, zwyczaje i oczywiście rakiję.
       Wiem, tylko na rakiję czekacie z niecierpliwością.
       Lecę sączyć z Igness absynt i - wyjątkowo - Alexandrię.
       Laku noć!



* nasz wyraz kurczak brzmi bardzo podobnie do serbskiego słowa oznaczającego to, co faceci noszą w spodniach. Skutecznie oduczyłam się używać tego wyrazu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Boska Mafia © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka